czwartek, 12 czerwca 2014

Rozdział 10

Przeczytajcie notkę pod rozdziałem!
Bardzo ważne!
Luke:

Sunąłem po ziemi szybko i bezszelestnie jak duch. Przejeżdżałem ręką po zimnych, kamiennych ścianach jakiegoś obcego budynku. Byłem coraz bliżej głównych drzwi starego i opuszczonego mieszkania. 
Stanąłem naprzeciwko nich, czując serce walące mi w klatce piersiowej jak oszalałe. Miałem ochotę przystanąć na kilka minut ale wiedziałem, że nie mogę. Ona jest w niebezpieczeństwie. Michelle mnie potrzebuje. 
Wchodząc do domu, zaatakował mnie nieprzyjemny odór pleśni i zdechłych zwierząt. Wzdrygnąłem się na myśl, co może znajdować się w zakamarkach pomieszczenia. Z oddali usłyszałem stłumiony krzyk. Rozpoznawałem ten głos. Pobiegłem jak najszybciej w głąb korytarza z którego dobiegał ów dźwięk. 
Przystanąłem, po krótkim biegu, by sprawdzić czy biegnę w dobrą stronę. Krzyk dochodził zza mnie. Obróciłem się na pięcie i szedłem, już wolniej, nasłuchując. 
Zatrzymałem się przy poniszczonych, drewnianych drzwiach z ledwie się trzymającą klamką. Słyszałem krzyk Michelle wołającej o pomoc a po chwili jęk bólu. Otworzyłem drzwi w jednej chwili i ujrzałem przerażający obraz. 
Kilka metrów przede mną stał jakiś mężczyzna. Obok niego, ze związanymi rękami i nogami, siedziała na krześle Michelle. Facet przykładał jej do głowy broń. Dziewczyna miała łzy w oczach a z jej ust ciekła cienka, szkarłatna ciecz. Gdy mnie ujrzała, spojrzała na mnie wzrokiem błagającym o pomoc. Mężczyzna uśmiechnął się do mnie, ukazując swoje niekoniecznie białe zęby. Obleciał mnie od góry do dołu obrzydzającym spojrzeniem. 
-Witam pana, panie Hemmings -odezwał się mężczyzna. Michelle zawrzeszczała o pomoc na wskutek czego, mężczyzna uderzył ją z łokcia w brzuch. Brunetka spuściła głowę w dół i wypluła krew z ust. 
-Zostaw ją! -krzyknąłem. Patrząc na dziewczynę, można było wywnioskować, że nieźle ją torturowali. Miała posiniaczoną twarz, zmierzwione włosy, szramy po przecięciach a do tego co chwilę pluła krwią. 
-Nie ma tak łatwo, chuju -zaśmiał się ironicznie i bliżej przystawił broń do skroni Michelle -coś za coś. 
Szczerze mówiąc, spodziewałem się tego. Wiedziałem, że za darmo mi jej nie oddadzą. 
-Czego chcesz? -zapytałem.
-Pieniędzy -mężczyzna odpowiedział bez chwili wahania. 
Po raz kolejny moja intuicja mnie nie zawiodła. Przeczuwałem, że będzie chciał forsy ale nie wiedziałem czy mu ufać. Nie wiedziałem czy dać mu te pieniądze. 
-Najpierw rozwiąż dziewczynę -postawiłem mu warunek a w oczach Michelle widać było ulgę. 
Mężczyzna zaśmiał się nieco szalonym śmiechem ale po kilku sekundach znów przybrał poważną postawę. 
-Nie jestem głupi, Hemmings -odkaszlnął i splunął na bok śliną -mogłaby uciec. Najpierw pieniądze. Jak dasz mi pieniądze to uwolnię twoją dziunię. 
Brunetka skarciła go nieprzyjemnym spojrzeniem. Nie ufałem debilowi. Nie chciałem wchodzić w ten układ. Najchętniej obróciłbym się na pięcie i wyszedłbym ale nie mogłem. Ona tu była. Potrzebowała mnie. Liczyła na to, że ją uratuję. Nie mogłem jej zawieść. 
-Dobra -odburknąłem i zacząłem wyjmować z kieszeni kurtki zwitki pieniędzy. 
Kiedy już wyrzuciłem na ziemię niezłą sumkę, spojrzałem na mężczyznę morderczym wzrokiem i kazałem mu uwolnić dziewczynę. 
-Bell, sprawdź czy są prawdziwe -rozkazał chłopakowi stojącemu w rogu pokoju. 
Nie wiedziałem jak długo tu był ale dopiero teraz go zauważyłem. Był biednej postury i wyglądał na, co najwyżej, 17 lat. Blondyn podszedł do zwitków leżących na podłodze, zaczynając je przewracać i coś pomrukiwać pod nosem. 
-Są prawdziwe -powiedział po chwili. Jego głos przypominał głos dojonej kozy. Biedaczek. Nie dość, że brzydki to jeszcze głos godny pożałowania. 
-Przynieś mi je tutaj -mężczyzna wydał kolejny rozkaz, wskazując palcem miejsce obok siebie. 
Chłopak zwinął przód swojej koszulki w kołyskę i zaczął do niej wkładać pieniądze. Widziałem jak trzęsą mu się ręce. Nie wiadomo dlaczego zrobiło mi się go żal. Po chwili blondasek podszedł do mężczyzny i zrzucił pieniądze obok niego, na ziemię. 
-Teraz uwolnij dziewczynę -rozkazałem -jak obiecałeś.
-Nie dotrzymuję obietnic, Hemmings -po tych słowach rozległ się huk. Michelle drgnęła konwulsyjnie, po czym znieruchomiała, a jej głowa bezwładnie opadła na pierś. Z jej skroni wylewała się krew, brudząc przy tym jej kasztanowe włosy. 
Mężczyzna z podopiecznym uciekli w popłochu zabierając pieniądze. 
Stałem jak głupi naprzeciwko Michelle, nie wiedząc co robić. Nogi miałem jak z waty i bałem się zrobić jakikolwiek ruch. Po chwili uświadomiłem sobie co się stało. Podbiegłem do dziewczyny, mając w oczach pełno łez. Wrzeszczałem jej imię. Błagałem by wróciła. Szarpałem jej kolana, lecz po chwili poddałem się i położyłem na nich swoją głowę. 
Straciłem ją. 
Otworzyłem się przed nią. Pokochałem. A ona zginęła. Gdzie jest, kurwa, Bóg?! Gdzie?! Ale nie zamierzałem przeżywać czegoś takiego po raz trzeci. Najpierw rodzina. Teraz Michelle. Ale trzeciego razu nie będzie. Michelle zabierze mnie razem ze sobą. 



Zerwałem się z łóżka jak poparzony. Całe moje ciało zalewał pot a mój oddech był ciężki i nierówny. Siedziałem tak przez dobre paręnaście minut, zanim ochłonąłem i uświadomiłem sobie, że to był tylko kolejny głupi koszmar. 
Wstałem z łóżka i poczłapałem niechętnie do łazienki. Stanąłem przed umywalką, przemyłem sobie twarz i spojrzałem w odbicie w lustrze. Kogo widzę? Widzę chłopca, który zupełnie nie radzi sobie z problemami jakie go otaczają. Widzę chłopca, który potrzebuje pomocy. Wziąłem kilka głębokich wdechów i wydechów a po chwili wyszedłem z łazienki. 
Za oknem było już dość jasno. Na oko, było około godziny 5 rano. Ubrałem ciemne rurki i zarzuciłem byle jaką bluzkę, by po chwili wyjść z sypialni. 
Moje myśli wciąż prześladował koszmar z minionej nocy. Nie mogłem tak po prostu zejść na dół. Musiałem sprawdzić czy z Michelle wszystko dobrze. Ruszyłem w stronę drzwi do pokoju w którym aktualnie zamieszkiwała brunetka. Stanąłem przy nich, bojąc się, że jak wejdę do środka to mogę jej tam nie zobaczyć a po kilku godzinach okaże się, że sen nie był snem tylko jawą. Odrzuciłem od siebie te wstrętne myśli i nacisnąłem delikatnie na klamkę starając się robić to jak najciszej, bowiem była godzina dość wczesna i wszyscy normalni jeszcze śpią. 
Drzwi otworzyły się z cichutkim skrzypnięciem a na podłodze pojawił się ledwo widoczny cień mojej osoby. Wszedłem do pokoju i przysunąłem się w stronę łóżka. Z początku zdawało mi się, że znajduje się na nim tylko zwinięta kołdra ale gdy stanąłem bliżej, zobaczyłem że jest tam zwinięta w kłębek Michelle. Podszedłem bliżej, tak że mogłem już spokojnie usiąść na łóżku, i spojrzałem na anielską twarz dziewczyny. Naprawdę, wyglądała jak anioł. Na jej twarzy malował się błogi spokój a jej oddech był spokojny i cichutki. Uśmiechnąłem się delikatnie i przesunąłem się na łóżku, wciąż nie odrywając od niej wzroku. Przybliżyłem się do niej tak, że teraz nasze twarze dzieliły jedynie centymetry. Położyłem rękę na jej czole i zacząłem odgarniać kosmyki włosów, które spadały na jej twarz. 
-Ochronię cię -szeptałem -choćbym nawet sam miał zginąć...
Powieki Michelle zadrgały niespokojnie, po chwili podniosły się ukazując jej brązowe oczy. Nieświadomy tego, że nadal wiszę nad nią, nie podniosłem się. 
-Co ty robisz? -wychrypiała dziewczyna i odsunęła się ode mnie delikatnie. 
Dopiero teraz uświadomiłem sobie w jakiej byłem pozycji. Oderwałem się w jednej chwili z łóżka i wstałem na równe nogi. 
-Sorry -wydukałem. 
Czułem się jak palant. Serio. Jak debil. "Sorry". Wow, ale ze mnie szalony romantyk. Rawr. Każda dziewczyna moja. 
Michelle patrzyła się na mnie jak na idiotę, lecz po chwili wybuchnęła śmiechem. Nie wiedziałem co ją tak rozbawiło ale chcąc czy nie chcąc musiałem się uśmiechnąć. Kiedy już się opanowaliśmy, dziewczyna usiadła na łóżku i zaczęła poprawiać swoje włosy. 
-Przed czym masz mnie ochronić? -zapytała mnie ledwo dosłyszalnym głosem.
Przełknąłem ślinę i ze smutkiem uświadomiłem sobie, że nie mogę jej tego powiedzieć. 
-Dowiesz się z czasem -odparłem -ale to jeszcze nie dzisiaj. 
Po tych słowach wyszedłem z pokoju i skierowałem się w stronę schodów prowadzących na dół.

*** 

-Więc proszę cię, żebyś sprawdził dla mnie czy istnieje ktoś taki jak Bell w tej okolicy -poprosiłem Michaela, kończąc opowiadać mu mój koszmar. 
Niepokoiło mnie to nazwisko. Chciałem dla pewności sprawdzić, czy ktoś taki jest. 
-Hemmings, gdybym tak przeżywał każdy swój sen to nie byłoby za ciekawie -wysapał -daj sobie spokój. 
-Słuchaj, nic się nie stanie jeśli to sprawdzisz -odparłem już lekko zdenerwowany -a chciałbym mieć pewność gdyby nas zaatakowali. 
-Kto? -zapytał -kaczki z karabinami?
Sapnąłem i pokręciłem z załamaniem głową. 
-Michael -zacząłem -kaczki z karabinami nie istnieją. 
-Osz ty, człowieku małej wiary! -Clifford wykrzyknął te słowa, lecz po chwili się uśmiechnął -dobra, sprawdzę to dla ciebie. 






Michelle:

Stuk. Stuk.
Do moich uszu dobiegł jakiś dźwięk, ale postanowiłam go zignorować, jako, że aktualnie śniłam o bardzo miłej scenie ze mną i Luke'iem w roli głównej. Uśmiechnęłam się pod nosem, wtulając twarz w poduszkę. 
Stuk. 
Zakryłam głowę kołdrą, zaciskając powieki. Luke leżał obok mnie na trawie i bawił się moją dłonią. Wykręcał mi lekko palce, uśmiechając się pod nosem. Wiatr zrzucił mu blond włosy na roześmianą twarz. Wyciągnęłam rękę i odgarnęłam je, a on posłał mi uśmiech.
Stuk.
Przybliżyłam się do niego. Nasze twarze zbliżyły się do siebie, już prawie stykaliśmy się nosami. W jego niebieskich oczach, tańczyły wesołe iskierki. Przymknęłam powieki, skupiając się na tych cudownych ustach. 
Stuk. Stuk.
Otworzyłam  oczy, a twarz Luke'a zniknęła. W pokoju panował mrok, ale z powodu zasłoniętych rolet, nie mogłam ocenić czy jest już ranek, czy nie. Westchnęłam i przekręciłam się na bok, mamrocząc przekleństwa pod nosem. Te dźwięki były pewnie wytworem mojej wyobraźni. 
Stuk.
Zamarłam, gdy rozpoznałam ten dźwięk. Przypominał rzucanie czymś o szybę. Nie ruszałam się, tylko nasłuchiwałam. Nie wiem dlaczego, ale poczułam jak włoski jeżą mi się na karku. Stukanie rozlegało się w różnych odstępach czasu, ale nie ustawało na dłużej niż minutę. Więc nie mógł to być deszcz. Zagryzłam wargę, myśląc gorączkowo. Luke kazał mi się nie ruszać z pokoju. Ale chyba mogłam zajrzeć za zasłony, nie? 
Moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności, więc usiadłam powoli i wsłuchałam się w kolejne dwa stuknięcia. Poza nimi, nie doszedł mnie żaden inny dźwięk. Wstałam i na palcach podeszłam do okna. Już miałam sięgnąć do zasłony, gdy się powstrzymałam. 
Coś w mojej podświadomości mówiło mi, że to zły pomysł. Bardzo zły pomysł. Jednak ja zawsze ignorowałam takie przeczucia i nic się nie działo, więc dlaczego teraz miało by być inaczej? To nie może być nic ważnego. Pewnie jakiś ptak stuka w okno. Odetchnęłam głęboko, po czym sięgnęłam do zasłony. 
Przybliżyłam do niej twarz, po czym delikatnie odsunęłam materiał, zaledwie na kilka centymetrów. Na zewnątrz panował mrok, co utwierdziło mnie w myśli, że jest noc. Latarnie rzucały nikłe światło. Rozejrzałam się, szukając źródła stukania. 
Krzyknęłam, gdy mój wzrok padł na nieruchomą postać stojącą dokładnie pod moim oknem. Postać była tylko ciemną sylwetką, ale i tak poznałam, że to mężczyzna. Patrzył prosto na mnie. Choć nie widziałam jego twarzy, poczułam paniczny strach. Mężczyzna pomachał mi, po czym odwrócił się i odbiegł, znikając w mroku. 
Cofnęłam się w głąb pokoju, nie mogąc wydobyć z siebie głosu. Strach mnie paraliżował. Usiadłam na łóżku, wpatrując się w falującą zasłonę. Warga mi drżała, a po policzkach spływały łzy. Co to miało być? Nie wiedziałam czemu, ale ten koleś zza okna przepełniał mnie strachem. Wszystko we mnie krzyczało, że grozi mi śmiertelne niebezpieczeństwo. 
Opanowałam się, po czym wstałam i podeszłam do drzwi z zamiarem natychmiastowego obudzenia Luke'a. Musiałam mu powiedzieć o tym co się wydarzyło. Pewnie będzie zły na mnie za to, że zlekceważyłam jego zakazy, ale gdy dowie się o tajemniczym gościu, na pewno wpadnie w szał. Świetnie. 
Sięgnęłam do klamki i z rozmachem otworzyłam drzwi. Otworzyłam szeroko oczy, gdy zobaczyłam na progu Caluma. Dłoń miał zaciśniętą w pięść i uniesioną, jakby chciał właśnie do mnie zapukać. Był taki kochany, zawsze najpierw pukał. Żaden inny chłopak tego nie robił.Od razu odpędziłam od siebie te myśli, gdy przypomniałam sobie słowa Michaela. 
Na twarzy Hooda malowało się zaskoczenie. Dłoń ciągle trzymał w górze. Opuścił ją i zmarszczył brwi, wpatrując się w moją twarz. 
-Co tu robisz? - zapytałam cicho. 
-Ja chciałem.. nie, nic... - wymamrotał. Wyciągnął dłoń i przejechał nią po policzku, ocierając pozostałości po gorących łzach. 
Odtrąciłam jego rękę i cofnęłam się do pokoju, zamykając mu drzwi przed nosem. Nim się zamknęły, zobaczyłam jeszcze jego zdezorientowane spojrzenie. 
-Idź sobie! - krzyknęłam jeszcze, po czym oparłam się plecami o drzwi. Myśli o tajemniczym gościu zza okna przestały mieć znaczenie. Teraz w mojej głowie błądził Calum. Przeklęłam się w myślach za swoją naiwność. 
-Co się stało, Michelle? - zapytał zza drzwi. Zacisnęłam powieki. 
-Jakby cię to obchodziło. Odejdź! -krzyknęłam, rzucając się na łóżko. Schowałam twarz między ramionami i zaszlochałam cicho. Usłyszałam dźwięk otwieranych drzwi, a potem poczułam delikatny dotyk jego dłoni na ramieniu. Obróciłam się, po czym wstałam gwałtownie i rzuciłam chłopakowi wściekłe spojrzenie.
-Wiesz co znaczy "odejdź"?! Czy mam ci to kurwa wytłumaczyć?! - warknęłam, uderzając go pięścią w ramię. Nawet nie drgnął, wpatrywał się we mnie z uwagą.
-Powiedz mi co się stało. - zażądał po chwili. 
-Odwal się. - syknęłam, bijąc go z coraz większą furią. Z łatwością chwycił mnie za nadgarstki, unieruchamiając je. 
-Powiedz mi. - powtórzył spokojnie. Rzuciłam mu miażdżące spojrzenie.
-Micheal wszystko mi powiedział! Wiem jaki jesteś! Jesteś kłamcą! Zabawiasz się dziewczynami a potem je wykorzystujesz i zostawiasz! Taki jesteś! Cholerny idiota! - krzyczałam, próbując się uwolnić. Niestety trzymał mnie w żelaznym uścisku.
-Słucham?! -warknął. Był zły. Zdałam sobie sprawę, że nigdy nie widziałam go wściekłego, przez co wydawał mi się delikatny i kruchy. Teraz, gdy widziałam groźny błysk w jego oczach, zaniepokoiłam się. 
Wbił wzrok w moją twarz, jakby chciał poznać moje myśli.
-Michael ci to powiedział? - zapytał, a ja skinęłam głową.
-Luke to potwierdził. Nienawidzę cię, wiesz?! Za to, że mną także się zabawiłeś! - wrzasnęłam. 
-Co?! Michelle to są kłamstwa! Przecież nigdy bym cię nie wykorzystał. Co by mi to dało? - nie odpowiedziałam. Wpatrywałam się w niego z nienawiścią. - Otwórz oczy, oni tobą manipulują! Chcą nas od siebie oddalić!
-Zamknij się! To ty kłamiesz, nie oni! - syknęłam. Zacisnął zęby, puszczając mnie. Od razu zaczęłam go bić po piersi. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, jaki jest umięśniony. 
-Po co miałbym to robić, Michelle?! Kurwa po co?! Zależy mi na tobie! Słyszysz? Tak cholernie zależy! - wrzasnął. Warga mi zadrżała, ale nie przestałam go bić. Łzy pociekły mi po policzkach, ale je olałam. 
-Przestań kłamać! Nigdy ci na mnie nie zależało! Byłam dla ciebie zwykłą dziwką! A najgorsze jest to, że ja coś do ciebie poczułam ty zasrany kretynie! - wrzasnęłam, a Calum chwycił w dłonie moją twarz i pocałował mnie. 
Zrobił to tak nieoczekiwanie, że na chwilę nie wiedziałam co się dzieje. Moje dłonie, do tej pory bijące go w pierś, zamarły, by po chwili objąć chłopaka za szyję. Calum położył dłonie na moich plecach, przyciągając mnie mocno do siebie. Zamknęłam oczy, zatracając się w tym pocałunku. 
Złość i ból zniknęły. Czułam teraz tylko wszechogarniającą radość i ulgę. Przycisnęłam twarz Caluma do swojej twarzy, chcąc jeszcze przedłużyć pocałunek. Hood westchnął cicho, wplatając dłoń w moje włosy. 
Jego usta obsypywały mnie namiętnymi pocałunkami. Chciałam mieć go bliżej, posmakować na dłużej jego cudownych ust. Pogładziłam go po policzku, czując się bezpiecznie w jego umięśnionych ramionach. 
Gdy wreszcie się od siebie oderwaliśmy, Hood długo się we mnie wpatrywał, jakby nie mógł uwierzyć w to, co się stało. Przytuliłam się do niego, wciskając twarz w zagłębienie między szyją a obojczykiem. Chłopak przygarnął mnie do siebie i pocałował w czubek głowy. 
Westchnęłam zadowolona, ale moje szczęście nie trwało długo. Pomyślałam o Luke'u i Michealu. Teraz wierzyłam Calumowi. Swoją drogą, to chyba nigdy nie wierzyłam chłopakom. Hood nigdy mnie nie okłamał, zawsze był dla mnie miły. Nie mógł być tak okropny, jak opisywali go "przyjaciele". Ale dlaczego Luke i Michael to zrobili, po co mnie okłamywali.
Zagryzłam wargę, myśląc o Calumie i Luke'u. Co do nich czułam? Który był dla mnie ważniejszy? Chciałam przegonić te myśli, więc po prostu odchyliłam głowę i znów zetknęłam wargi z ustami Caluma. 
Momentalnie zatraciłam się w pocałunku. 







I oto jest rozdział 10! 
Bardzo wam dziękujemy za ponad 11000 wyświetleń! :o
Dziękujemy także za tak wiele miłych słów zarówno pod rozdziałami, jak i na twitterze na naszym hashtagu #revengeff
Jesteście naprawdę cudowni, kochamy was xx
Powstały dwa konta (roleplayer) o Revenge
@LukeRevenge <--- klik
@Michellerevenge <--- klik
Osobom prowadzącym te konta pragniemy powiedzieć, że są cudowni i że bardzo się cieszymy, iż te konta powstały. Normalnie szok! 
Kolejną informacją jest to, że założyłyśmy konto na tt o Revenge ---> @RevengeFF <--- i serdecznie was na nie zapraszamy. Jak będzie 100 follow, to zaczniemy dodawać spoilery, LOL
No i ostatnia wiadomość, chyba najgorsza. Przez cały miesiąc prawdopodobnie nie będą dodawane rozdziały. Jest nam z tego powodu naprawdę przykro, ale jedziemy na wakacje i po prostu nie mamy jak pisać. Mamy nadzieję, że na nas zaczekacie 
Jeszcze raz bardzo wam dziękujemy za to, że jesteście i że wspieracie nasze Revenge! 
Do następnego i miłych wakacji skarby 
Paaa xxxx

piątek, 6 czerwca 2014

Rozdział 9

Luke:

-...napisałem ją dla ciebie -zatrzymałem się gwałtownie przy drzwiach Michelle, gdy usłyszałem głos Caluma dochodzący z pokoju. 
Drzwi były uchylone, więc spojrzałem przez szparę i ujrzałem Hooda siedzącego na łóżku obok Michelle. O ścianę była oparta gitara. Domyśliłem się, że Calum musiał napisać jej piosenkę i przed chwilą ją prezentował. 
Poczułem wzbierającą złość na myśl o tym, że czarnowłosy przystawiał się do Michelle. Wciąż czułem ją w swoich ramionach, a przypominając sobie jej uśmiech i słowa moje serce zaczynało bić szybciej. Nigdy dotąd nie zaznałem takiego uczucia ale podobało mi się ono. 
Zbiegłem na dół po schodach i zaczynałem wypatrywać Michaela. Znalazłem go w kuchni nalewającego sobie soku. 
-Zrób coś dla mnie -oznajmiłem rzeczowo zanim jeszcze w pełni zdążyłem wejść do pomieszczenia. 
Michael spojrzał na moje spodnie unosząc brwi, a po chwili odłożył szklankę z napojem na blat. 
-Dobra, to ściągaj spodnie -powiedział z udawaną powagą a po chwili wybuchnął śmiechem. 
Stałem zamurowany i wpatrywałem się z przerażeniem w Michaela. Niekontrolowanie zasłoniłem dłonią moje krocze. Przyznam, że Clifford był najbardziej zboczony z całej naszej czwórki. 
-Chodzi o Caluma -z powrotem przybrałem stanowczą postawę.
-Czyli, że to jemu mam zrobić loda? -zapytał mnie, wciąż z uśmiechem na twarzy. 
Podszedłem do niego wkurzony i już go miałem uderzyć ale chłopak się obronił po chwili mówiąc, żebym przeszedł do rzeczy. 
-Wiesz jakie mamy zasady -warknąłem -żaden z nas nie może zawierać znajomości, więc tym bardziej nie może być tutaj jakichś pierdolonych romansideł. No więc Calum najwyraźniej olał te zasady i postanowił bliżej zapoznać się z Michelle. 
-I co ja mam z tym zrobić? -zapytał z zainteresowaniem.
-Wymyśl coś, by Michelle już nigdy nie pomyślała o Calumie jako o dobrym człowieku -odpowiedziałem stanowczo i wyszedłem z kuchni, nie oglądając się za siebie.
Usiadłem na kanapie zamykając oczy. Myślałem o tym co oddaliło mnie i Caluma od siebie. Byliśmy przyjaciółmi tyle lat a teraz tak nagle staliśmy się sobie obcy. 
Z zamyślenia wyrwał mnie dźwięk smsa. Wyjąłem telefon z kieszeni i ze zdziwieniem odblokowałem ekran. Rzadko dostawałem jakiekolwiek wiadomości. 

Prywatny:

Wiemy kim jesteś i wiemy gdzie przebywasz.
Zabiłeś naszych przyjaciół. Więc my zabijemy twoich.

Wpatrywałem się z szeroko otwartymi oczami w ekran telefonu, lecz po chwili olałem tą wiadomość myśląc, że może to po prostu jakiś głupi żart. Po minucie dzwonek wiadomości znów się odezwał. Z rozdrażnieniem odblokowałem telefon i nacisnąłem na przycisk otwierający powiadomienie. 

Prywatny:

A brunetka zginie jako pierwsza.

Brunetka? Jaka brunetka? Marszczyłem brwi myśląc nad wiadomościami. O KURWA! Przypomniałem sobie tamtą sytuację sprzed kilku dni, kiedy to jeden z członków gangu pogroził mi, że wszyscy już wiedzą kim jestem. I wtedy dotarł do mnie sens drugiej wiadomości. Tą brunetką jest Michelle. 
Zerwałem się z kanapy i popędziłem do jej pokoju, potykając się o co trzeci stopień schodów. Caluma już tam nie było. Michelle leżała na łóżku ze słuchawkami mp4 w uszach, a kiedy wparowałem do jej pokoju, momentalnie zerwała się z miejsca. Zacząłem zasłaniać wszystkie rolety w sypialni ignorując pytania dziewczyny. W głowie miałem totalny zamęt. Po chwili zacząłem otwierać każdą możliwą szufladę w poszukiwaniu telefonów, radia i innych możliwych nadajników. Na całe szczęście nic nie znalazłem. Już kierowałem się do drzwi, kiedy Michelle wydarła się na cały głos.
-LUKE! CHOLERA JASNA, CO TY ROBISZ?!
Stanąłem jak wryty, trzymając jedną ręką za klamkę od drzwi. 
-Ochraniam cię -odpowiedziałem niezbyt jasno. Przecież nie mogłem jej powiedzieć prawdy. 
-Co? -zapytała cicho -przed czym?
-Nie mogę ci powiedzieć -spojrzałem na nią -obiecaj mi po prostu, że nie ruszysz się z tego miejsca. 
-Ale dlaczego? 
-Obiecaj mi! -wydarłem się.
-Obiecuję. -odpowiedziała mi stanowczo, lecz po jej spojrzeniu można było wywnioskować, że tak naprawdę nie jest do końca przekonana. 
-Kiedyś się dowiesz dlaczego ale nie teraz -powiedziałem i spojrzałem na nią smutnymi oczami, po chwili znajdując się za drzwiami. 

Ogarniała mnie wściekłość. Zdesperowany wszystkimi myślami i wkurwiony nowymi problemami, nie umiałem zapanować nad swoimi emocjami. Zrzuciłem porcelanowy wazon stojący na komodzie a on z hukiem upadł na ziemię rozpryskując się na tysiące małych kawałeczków. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że daję mi to ulgę. Zacząłem podchodzić kolejno do różnych mebli, przewracając je i niszcząc wszystko dookoła. 
-Widzę, że wpadliśmy akurat na imprezę -usłyszałem za sobą drwiący głos Ashtona.
Odwróciłem się na pięcie i już miałem nawrzeszczeć na Irwina za to, że tak długo go nie było, lecz nie wypowiedziałem ani słowa gdy zobaczyłem kryjącą się za nim Nicole. Jeszcze bardziej zdziwiło mnie to, że dziewczyna była ubrana w bluzę Ashtona... i chyba nic poza tym.
-Co ona tu robi? -zapytałem go już bardziej opanowany i wskazałem palcem na blondynkę.
-Opowiem ci później -odparł po prostu, a ja zrozumiałem że nie chce mówić przy Nicole-ale ona musi zostać tutaj. Dać ją z powrotem do piwnicy?
Spojrzałem na dziewczynę ze złością, która powoli mnie opuściła gdy zobaczyłem jaka blondynka jest przerażona. Coś się musiało stać. 
-Daj ją do jednego z pokojów na górze -powiedziałem cicho i machnąłem głową w kierunku schodów. 
Chłopak już powoli szedł w tym kierunku, trzymając Nicole za rękę. Co dziwne, dziewczyna się nie szarpała. Wręcz przeciwnie, sama mocno zaciskała dłoń na jego dłoni. 
-Ale jak tylko zobaczę, że znów się spotkałaś z Michelle -powiedziałem do blondynki z groźnym wyrazem twarzy -to jedyne gdzie cię znów zawieziemy, to cmentarz.
Dziewczyna nic nie odpowiedziała, ale na znak że zrozumiała skinęła głową.


-...I właśnie dlatego ją tutaj przywiozłem -Ashton zakończył opowiadać mi to co się stało tego dnia. 
Spojrzałem przed siebie pustym wzrokiem, myśląc nad tym co zrobił Bob i czy na pewno jest godny zaufania. Oczywiście myślałem też o tym przez co przeszła Nicole, ale postanowiłem się tym nie martwić, ponieważ teraz była "bezpieczna".
Opowiedziałem Irwinowi o sytuacji z wiadomościami, lecz ten odparł że przesadzam. Wkurwiło mnie to, ale nie miałem już siły na kłótnie. Wydawało mi się, że z każdą chwilą mam coraz więcej kłopotów. Zaczynałem bać się każdego kolejnego dnia.







Michelle:

Spojrzałam ze smutkiem na okna, które aktualnie były zasunięte roletami. Czułam się źle z tym, że ktoś odebrał mi jedyną radość jaką sprawiało mi patrzenie przez szybę na bezchmurne niebo, wschodzące słońce, drzewa poruszane lekkim podmuchem wiatru. Ten widok zawsze powodował na mojej twarzy uśmiech. Nie ważne jakby było źle, patrzenie za to okno zawsze mnie uspakajało. 
Przed czym Luke mnie chronił? Przypomniałam sobie to, jak wleciał rozgorączkowany do pokoju i w panice zasuwał rolety oraz wyrzucał z szuflad ubrania. Wyglądał tak jakby obawiał się jakiegoś napadu terrorystów. Serio. 
Powiedział mi, że dowiem się wkrótce ale jeszcze nie teraz. Ale ja musiałam wiedzieć co się dzieje. Chyba w końcu mam do tego prawo. 
Usłyszałam mocne pukanie do drzwi, w których po chwili stanął Michael. Od razu przysunęłam się bliżej ściany. Bałam się go i miałam nadzieję, że go już nigdy nie zobaczę. Myliłam się. Chłopak wszedł do pokoju, zamykając za sobą drzwi i patrząc na mnie z obojętnością. 
-Mam sprawę do ciebie -powiedział śmiało i przycupnął na krześle, które stało przy biurku.
-Ty? Do mnie? -spojrzałam na niego z wybałuszonymi ustami - jaką sprawę TY możesz mieć do MNIE? Mam wyskoczyć przez okno i połamać sobie wszystkie kończyny? 
Zrobił minę jakby naprawdę to było to co chciał mi powiedzieć a ja ze strachem pomyślałam, że może rzeczywiście mu oto chodziło.
-Jeśli chcesz... -powiedział wzruszając ramionami -ale nie, to nie to. Chodzi o coś bardziej osobistego. 
-No to mów -zachęciłam go podejrzliwie. 
-Chodzi o Caluma -zaczął -można zauważyć, że między wami coś jest. Coś czego być nie powinno. I to nie wcale z jakichś powodów typu zazdrość czy coś ale jemu nie powinno się ufać...
-O co ci chodzi? -przerwałam Michaelowi.
-Daj mi skończyć -burknął -Hood, tymi swoimi niewinnymi oczkami, słodkim uśmieszkiem i interesującą gitarką zaliczył już z 50 dziewczyn. On cię wykorzystuje. Skończysz tak samo jak tamta reszta. Calum pobawi się tobą a później cię oleje. Jeśli myślisz, że jesteś wyjątkowa to się mylisz. On tak robi z każdą.
Spojrzałam na Michaela z niepewnością.
-Niby dlaczego mam ci wierzyć? -zapytałam go, nie mogąc już słuchać tych paskudnych rzeczy. 
-A niby dlaczego miałbym cię okłamywać? -chłopak spojrzał kpiąco w moje oczy i powoli wstał z krzesła by po chwili wyjść z pokoju.
Myślałam nad jego słowami czując dziwne kłucie w sercu. Nie chciałam wierzyć w to co Michael właśnie mi powiedział. Ale miał rację... Dlaczego miałby mnie okłamywać? Nie obchodziło go co sobie pomyślę, cieszył się że może mnie zranić. Zaufałam Calumowi a on okazał się takim potworem. Tak, potworem. To on zasługuje na to miano bardziej niż Luke. Luke jest po prostu ofiarą czyjegoś okrucieństwa. 
Otuliłam się ramionami i pozwoliłam łzom wylać się z moich oczu. Nie wiem, ile tak płakałam ale w końcu zasnęłam. 

Obudziłam się rano zmęczona i wyczerpana. Chciałam porozmawiać z kimś bliskim. Chciałam by Nicole była przy mnie. W głębi serca, czułam, że z Lukiem także mam ochotę porozmawiać, ale znając jego wybuchowy charakter wiedziałam, że nie mam na co liczyć. 
Jakby na zawołanie, rozległo się pukanie do drzwi a po chwili zobaczyłam Luke'a. Wszedł niepewnie do pokoju i delikatnie zamknął za sobą drzwi. Rzuciłam mu zdziwione spojrzenie.
-Dowiedziałem się, że Michael powiedział ci wczoraj całą prawdę -westchnął i niedbale usiadł na krańcu mojego łóżka. 
Przytaknęłam i obróciłam głowę w stronę okna, które nadal było zasłonięte. W pewnym sensie było mi przykro z powodu Caluma, ale z drugiej strony cieszyłam się, że mam przy sobie Luke'a. Moje serce zabiło szybciej gdy spojrzenie jego błękitnych oczu przesunęło się po mojej twarzy a następnie na moje usta. Po chwili spojrzał w moje oczy a ja znów odwróciłam głową, speszona. 
-Przykro mi... -odparł.
Podeszłam do niego na czworakach i usiadłam obok niego. 
-Co zrobisz? -mruknęłam -nic nie zrobisz. 
Blondyn spojrzał na mnie z uśmiechem i delikatnie mnie objął. Położyłam mu głowę na ramieniu nie mogąc uwierzyć w to, że Luke z dnia na dzień tak bardzo się zmienił. Ale byłam dumna. To chyba w końcu dzięki mnie. 
Ktoś zapukał do drzwi a ja odskoczyłam pospiesznie od blondyna.
-Co to jest? -zapytałam zdenerwowana -jakaś parafia?!
Po chwili do pokoju wszedł Ashton a za nim Nicole. Poczułam radość gdy zobaczyłam przyjaciółkę, lecz ulotniła się ona w jednej chwili gdy zobaczyłam jak bardzo Nicole jest przerażona. Nie wiedziałam gdzie ją wywieźli ani co jej zrobili ale mogłam przysiąc, że było to okropne przeżycie. 
-Co ty kurwa robisz?! -Luke wstał z łóżka w jednej chwili. 
Ashton patrzył na niego najspokojniej w świecie i delikatnie popychał Nicole w moją stronę. 
-Daj im pogadać 5 minut -mruknął, mierząc się z Luke'iem spojrzeniem, jakby prowadzili niemą kłótnię -później już nie pozwolimy im się spotykać. 
Luke spojrzał na Nicole a po chwili na mnie. Patrzyłam na niego błagalnym wzrokiem, sprawiając tym, że Luke westchnął ciężko, skinął głową i wyszedł z pokoju. Ashton wyszedł za nim ale zanim zamknął drzwi, spojrzał na mnie surowym spojrzeniem, mówiącym "Tylko 5 minut". 
Zerwałam się z łóżka, podbiegając do przyjaciółki. Rzuciłyśmy się sobie w objęcia a Nicole zaczęła płakać. Usiłowałam ją uspokoić a gdy mi się to udało, poprosiłam ją by opowiedziała mi co się z nią działo. 
Gdy skończyła opowiadać minione dni, dodała jeszcze "Tak bardzo się bałam" i ponownie zaczęła płakać. Z przerażeniem wpatrywałam się w przyjaciółkę. Współczułam jej. Nienawidziłam siebie za wszystko. To przeze mnie ona znalazła się w takiej sytuacji. 
Przez resztę czasu siedziałyśmy w ciszy, przytulając się do siebie póki do pokoju nie wszedł Ashton i poprosił Nicole by wyszła. Patrzyłam jak moja przyjaciółka wychodzi z pokoju, pozwalając by jedna samotna łza spłynęła mi po policzku.








DON'T STOP! DOIN' WHAT YOU DOIN'!
Dziękujemy za wyświetlenia! 
Dziękujemy za miłe słowa!
Dziękujemy za obserwację!
Dziękujemy za to, że żyjecie z tym fanfiction wraz z nami!
Dziękujemy za akcję #revengeff na twitterze, która ruszyła od wczoraj! 
O tym ostatnim bardziej się rozwiniemy, ahah :D 
No więc, niektórzy zaczęli pisać swoje opinie, różne cytaty itp. dotyczące REVENGE dodając przy tym hashtag #revengeff
Wywołało to u nas (skromnie mówiąc) atak padaczki, odbijanie się od ścian, wydawanie odgłos zwierząt podczas czytania tweetów z hashtagiem #revengeff
.... :)
Powstało konto na twitterze o tym fanfiction na które bardzo serdecznie was zapraszamy 
--> @RevengeFF <-- 
Dziękujemy za obecność!
Liczymy na szczerą opinię oraz komentarze x
Do następnego
Papa, xxxx 

poniedziałek, 2 czerwca 2014

Rozdział 8

Michelle:

Co się ze mną ostatnio dzieje? Najpierw przyłapano mnie i Nicole na spotkaniu a teraz tak łatwo wydałam Caluma. Przecież on doskonale by wiedział co robić i mówić by nas wybronić, a ja mu to wszystko spieprzyłam. 
Jedyne pytanie jakie aktualnie krążyło mi po głowie to: gdzie wywieźli Nicole? Nie ma jej już od 2 dni. Wiem, bo słyszałam jej krzyki które później umilkły a po chwili pisk opon odjeżdżającego samochodu. 
Boli mnie to, że Calum nie przychodzi do mnie od ostatniej wizyty która miała miejsce 2 dni temu. Boję się o niego. Może chłopcy kazali mu wyjechać albo co gorsza, coś mu zrobili. Natychmiast odrzuciłam od siebie te myśli, bowiem można było zauważyć że chcąc czy nie chcąc szanują siebie i są przyjaciółmi. 
Spojrzałam na swoje spodnie, które dostałam ostatnio od Caluma. Codziennie lub co drugi dzień, przynosił mi nowe ciuchy, bym nie chodziła w brudnych. Nie wiem jak udało mu się do tej pory ukrywać to przed chłopakami. Ja od razu bym zauważyła Hooda wchodzącego do domu z minimum dwiema torbami wypchanymi po brzegi. 
Usłyszałam na korytarzu ciężkie kroki a po chwili drzwi otworzyły się i stanął w nich Luke. Wyraz jego twarzy jak zwykle okazywał obojętność.
-Nicole już tu nie ma -rzucił szorstko i przymknął za sobą drzwi. Po chwili oparł się o nie i popatrzył na mnie jakby spodziewał się odpowiedzi.
-Wow -mruknęłam sarkastycznie -wiem to od dwóch dni, ale dzięki za info.
Na jego twarz wpłynął wściekły wyraz a oczy zdawały się ciskać błyskawice.
-Znowu Calum ci wszystko powiedział? -zapytał groźnie.
-Nie! -odpowiedziałam mu szybko, żałując, że w ogóle się odezwałam -po prostu słyszałam wrzaski na dole i odjeżdżający samochód i pomyślałam sobie, że...
-Dobra, już dobra -mruknął cicho -wierzę ci.
Przyjrzałam mu się uważnie. Widać było, że jest zmęczony. Miał podkrążone oczy i opadnięte policzki. Mimo to i tak wyglądał cudownie... Co? Nie! Wyrzuć te myśli. Nie mogę tak przecież o nim myśleć. On jest okropny. Straszny. Fuj. Ble... Kogo ja oszukuję? Jest mega przystojny. 
Blondyn chyba zauważył, że mu się przyglądam ponieważ spuścił głowę w dół, lekko się uśmiechając. Otworzyłam szeroko oczy ze zdumienia. Nigdy nie widziałam by on, Luke Hemmings, się uśmiechał. Naprawdę dziwnie było zobaczyć jego uśmiech. W tym momencie nagle stał się innym człowiekiem. Na mojej twarzy pojawił się niekontrolowany uśmiech, ale szybko zniknął, ponieważ Luke z powrotem przybrał groźną postawę, jakby się bał okazać jakiekolwiek pozytywne uczucia. 
-Luke... -zaczęłam nieśmiało, a blondyn wbił wzrok we mnie -nie wiesz przypadkiem gdzie jest Calum?
-Ma ważniejsze sprawy na głowie niż twoja osoba -odparł chamsko.
-Wiesz co? -odważyłam się lekko podnieść głos -jesteś bezczelnym potworem.
Blondyn spojrzał na mnie najpierw oburzonym wzrokiem lecz później coś się w jego oczach zmieniło. Pojawił się w nich smutek. 
-Każdy tak mówi -powiedział cicho -dla każdego jestem tylko "potworem". Nikt nie wie dlaczego zabijam. Nikt nie wie, że oni zabili moją rodzinę. Wszyscy myślą, że robię to tak o, dla hecy. Nikt nie wie, jaki jestem naprawdę... W sumie ja sam też tego nie wiem.
Przez dłuższą chwilę milczałam, nie wiedząc co powiedzieć. Nigdy mi nawet nie przyszło do głowy, żeby się go spytać "po co zabijasz?". Oceniłam go po pozorach. "Zabili moją rodzinę". Co? Zabili mu rodzinę? Było mi teraz strasznie głupio. Zrobiło mi się go żal. 
Wstałam z łóżka i zbliżyłam się do niego z zamiarem przytulenia go. Ale zrezygnowałam z tego i tylko stanęłam przed nim. 
-Wiesz... -zaczęłam -oknem do duszy człowieka są oczy. Ty masz piękne oczy, więc także cudowną duszę. Tylko po prostu przysypano ją szarym prochem, trudnym do usunięcia. Musisz się tylko postarać usunąć ten kurz, by ludzie zobaczyli jaki jesteś naprawdę. Niczego nie osiągniesz wciąż upokarzając innych chcąc swoim zachowaniem ukryć prawdziwe uczucia. W głębi duszy czuję, że jesteś inny. Wiem, że jesteś inny.
Luke przez długą chwilę mi się przyglądał, milcząc. Do mojej głowy już przychodziły myśli typu, że źle zrozumiał moją wypowiedź albo że znowu będzie próbował mnie uderzyć. Zaczęłam się powoli cofać w stronę łóżka, lecz nieoczekiwanie Luke pochylił się w moją stronę i przytulił mnie mocno. 
-Dziękuję -wyszeptał w moje włosy -nikt w nigdy nie powiedział mi niczego miłego. Nigdy w życiu nie spodziewałbym się, że usłyszę coś miłego a co dopiero to...
Stałam sparaliżowana, bojąc się wykonać jakikolwiek ruch. Bałam się odwzajemnić uścisk, ponieważ mimo iż się do siebie zbliżyliśmy, nie tylko fizycznie, obawiałam się tego, że Luke się zezłości i będzie udawał, że nic się nie wydarzyło. 
Jednak po dłuższej chwili odważyłam się wykonać drobny ruch i niepewnie go objęłam. Blondyn wtulił się do mnie jeszcze bardziej, a moją twarz nagle oblał rumieniec. Po chwili także się w niego wtuliłam, czując się przy nim po raz pierwszy bezpieczna. Pachniał tak niesamowicie. Nie chciałam się od niego odrywać. Mogłabym spędzić w tych ramionach resztę dnia. 


***


Siedziałam na łóżku i przypominałam sobie to co wydarzyło się kilka godzin temu. Wciąż nie mogłam uwierzyć, że to wszystko w ogóle miało miejsce, że to nie sen. Zamknęłam oczy próbując sobie przypomnieć jak dobrze mi było w ramionach Luke'a. Jak pięknie pachniał. Jak szczere były jego słowa... 
Moje myśli przerwało delikatne pukanie do drzwi. Moje serce zabiło szybciej, ponieważ od razu wiedziałam że to Calum. Poprawiłam się na łóżku, czekając aż wejdzie. 
-Hejka -zaczął nieśmiało i przeszedł przez próg. 
Spojrzałam na niego zdziwiona, ponieważ w ręku trzymał gitarę. Co on mi będzie kolędy śpiewał? 
-Mam pytanie -odkaszlnął -w sumie to chyba nawet prośbę. 
-Dajesz -uśmiechnęłam się już olewając ten fakt, że przyszedł z instrumentem.
-Mogłabyś ocenić piosenkę którą zaraz zaprezentuję? -zapytał, jednocześnie podnosząc gitarę. 
Spoglądnęłam na niego a potem na instrument. 
-Umiesz grać? -spytałam zdziwiona.
-Chyba -zaśmiał się nerwowo -sprawia mi to frajdę. 
-Dobra, dawaj -klasnęłam w dłonie i lekko podskoczyłam na łóżku. 
Calum stanął w wygodniejszej pozycji i złapał gitarę tak, by lepiej mu się ją trzymało podczas grania. Miał kilka podejść zanim zaczął, ponieważ co chwilę chciało mu się śmiać albo się peszył. Po kilku próbach zaczął grać, a po moim ciele przebiegły dreszcze, gdy pierwsze słowa padły z jego ust.


(klik, dla lepszego efektu)

You look so beautiful 
   No one but me knows your insane
I feel so damn pathetic
My friends just don't get it

Cause you've got me under oath
Before you I was in the fucking rut
One day you are in the past
That night I ask you back

It started out just harmless fun
Now you've got me thinking you are the one

Cause if you wanna take me home
You know i'm ready to leave
You've got me under your spell
Please don't sent me free

Cause i've been having all these nightmares
Seeing you is my only way up
Feeling so defenseless
But i'm telling you
I wouldn't change a thing

You've got me feeling strange
Cause i love to hate you so damn much
But i can't think of leaving
Cause you're what keeps me breathing

It started out just harmless fun
Now you've got me thinking you are the one

Cause if you wanna take me home
You know i'm ready to leave
You've got me under your spell
Please don't set me free

Cause i've been having all these nightmares
Seeing you is my only way up
Feeling so defenseless
But i'm telling
I wouldn't change a thing

Cause if you wanna take me home
You know i'm ready to leave
You've got me under your spell
Please don't set me free

Cause if you wanna take me home
You know i'm ready to leave
You've got me under your spell
Please don't set me free

Cause i've been having all these nightmares
Seeing you is my only way up
Feeling so defenseless
But i'm telling you
I wouldn't change a thing



Patrzyłam na niego wilgotnymi oczami, gdy odkładał gitarę na bok. Uśmiechnął się do mnie nieśmiało i usiadł obok mnie na łóżku. 
-I jak? -zapytał cicho.
-To jest piękne -odgarnęłam niesforne kosmyki włosów, które spadały na moją twarz. 
-Cieszę się, bo wiesz... -spojrzał speszony w moje oczy -napisałem ją dla ciebie. 






Nicole:

Bałam się. Po tej całej kłótni między Michelle i tym Luke'iem, która miała miejsce 2 dni temu, Michael zabrał mnie do jakiegoś Boba. Nie miałam pojęcia gdzie się znajduję, nie wiedziałam co zrobili Michelle i nie miałam zielonego pojęcia kim był Bob dla chłopaków którzy mnie porwali. 
Gdy Michael mnie tu przywiózł, gospodarza nie było. Clifford wepchnął mnie do jakiegoś pokoju i wyszedł. Od tamtej pory nie odważyłam się wyjść, a Bob także mnie nie odwiedzał. Jakbym nie istniała. 
Mimo wszystko czułam strach. Teraz siedziałam skulona na łóżku, podciągając kolana pod brodę. Myślałam o tym ciemnowłosym chłopaku, który obronił Michelle przed Luke'iem, gdy ten chciał ją uderzyć. W tamtej chwili miałam ochotę skopać Hemmingsa, ale Michael za mocno mnie trzymał. W każdym razie myślałam co łączyło ciemnowłosego z moją przyjaciółką. Michelle patrzyła na niego z taką ulgą, gdy ją obronił.. 
Westchnęłam, po czym wstałam z łóżka. Za oknem było już całkiem ciemno, a budzik, stojący na szafce nocnej wskazywał 23;40. Zaczęłam nasłuchiwać, ale zza drzwi nie dochodziły mnie żadne dźwięki. Zawsze gdy szłam spać nasłuchiwałam, czy aby Bob nie chodził po domu. Bałam się, że mógłby mi coś zrobić, więc puki w domu nie zrobiło się cicho, nie odważyłam się zasnąć. 
Teraz jednak panowała kompletna cisza, więc zgasiłam światło, ściągnęłam spodnie, koszulę i skarpetki, zostając w bieliźnie i zwykłej białej koszulce, po czym wślizgnęłam się pod kołdrę. Zamknęłam oczy, modląc się w duchu, by ta noc przeminęła spokojnie. 
Jednak nie zdążyłam nawet zakończyć tej cichej modlitwy, gdy usłyszałam skrzypienie otwieranych drzwi. Zamarłam, otwierając szeroko oczy. W mroku poruszał się jakiś duży kształt. Usiadłam gwałtownie, odsuwając się jak najdalej od ciemnej postaci. 
Nagle coś pstryknęło, a pokój zalało światło z lampy. Zamrugałam kilka razy, a gdy moje oczy przyzwyczaiły się do jasności, ujrzałam przed sobą mężczyznę, który jak się domyśliłam był Bobem. Mężczyzna był strasznie wysoki, miał krótkie, brązowe włosy i ciemne oczy. Miał szerokie bary, a na jednym ramieniu zobaczyłam tatuaż przedstawiający nagą kobietę.
Bob zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu a na jego ohydnej twarzy pojawił się obleśny uśmiech. Zrobił krok w moją stronę, a ja znów się cofnęłam. Zaśmiał się nieprzyjemnie. 
-Tak witasz mężczyznę, który daje ci dach nad głową? - zapytał z drwiącym uśmiechem. 
-Wolałabym spać na ulicy, niż przebywać z tobą w jednym domu. Niestety nie mam wyboru i muszę tu tkwić. - syknęłam, a w oczach Boba zalśniły złowrogie iskierki. 
Ruszył w moją stronę, a ja chciałam się jeszcze raz cofnąć, ale nie miałam gdzie. Bob stał już przy łóżku i teraz jego wzrok padał prosto na moje piersi. Zasłoniłam się kołdrą, nie pozwalając łzom strachu wylać się z moich oczu. 
-Pokaż mi się. Przecież nie mieliśmy jeszcze okazji się poznać. - szepnął patrząc na mnie z tym obleśnym uśmiechem. Pokazałam mu środkowy palec.
-Spierdalaj, zboku. - warknęłam. Teraz w jego oczach błysnął gniew. Wszedł na łóżko i nim drążyłam się ruszyć, chwycił mnie za nadgarstki, czyniąc mnie tym kompletnie bezbronną.
-I co teraz powiesz, ślicznotko? - szepnął, wprost do mojego ucha, przygryzając go lekko. Zaczęłam się szarpać, ale jego uścisk był wręcz miażdżący. Zaśmiał się ochryple. 
-Krzycz, krzycz. I tak nikt cię nie usłyszy. - powiedział cicho, po czym chwycił moje oba nadgarstki jedną ręką, a drugą wjechał pod kołdrę. Zaczęłam płakać, wrzeszcząc wniebogłosy.
-Zostaw mnie, sukinsynu! - krzyczałam na całe gardło, a on tylko się śmiał. 
Czułam tak straszne obrzydzenie, a do tego złość, ból, upokorzenie i bezradność. Jego ręka wylądowała pod moją koszulką i jechała w górę. Kopałam nogami, ale usiadł na mnie okrakiem, unieruchamiając mnie. 
-Podoba cię się, słonko? - zapytał ochrypłym głosem, całując mnie po szyi. Zaczęłam walić głową na boki, ale on wtedy ręką, którą przed chwilą trzymał w moim staniku, uderzył mnie w twarz. Poczułam piekący ból rozlewający się po całej twarzy, a przed oczami pojawiły mi się czarne plamki.
-Zostaw mnie, proszę. - wymamrotałam, czując, że dłużej nie dam rady się opierać. Znów tylko się zaśmiał, po czym wjechał ręką pod kołdrę, a ja poczułam jego szorstką dłoń na udzie. Krzyknęłam rozpaczliwie, tracąc całą nadzieję. 
I właśnie wtedy Bob zleciał ze mnie, a po chwili do moich uszu dobiegł ogłuszający huk. Nie miałam siły się podnieść. Czułam się brudna, ale tego brudu nie będzie się już dało zmyć. Płakałam, a gdzieś z oddali dochodziły mnie czyjeś krzyki.
W końcu zmusiłam się by usiąść. Bob leżał na ziemi i jęczał, uciskając dłońmi ramię z wytatuowaną kobietą, które teraz było całe we krwi. Nad nim stał wysoki chłopak, z kręconymi, blond włosami i brązowymi oczami, które teraz ciskały mordercze spojrzenia na rannego mężczyznę. 
Ashton. 
Chłopak celował z pistoletu w mężczyznę, mówiąc coś do niego cicho. Ja jednak byłam teraz tak strasznie przybita, że gdy zobaczyłam Ashtona, zapłakałam jeszcze bardziej. Nie mogłam powiedzieć, że byłam szczęśliwa. Byłam mu po prostu wdzięczna. Nie obchodziło mnie, co tu robił, liczyło się tylko to, że tu był. 
Irwin słysząc mój szloch, rzucił mi szybkie spojrzenie, po czym wymierzył Bobowi mocnego kopa w głowę. Mężczyzna jęknął, po czym zamilkł i znieruchomiał. Dopiero wtedy Ashton podszedł do mnie. Usiadł na łóżku, mierząc mnie spojrzeniem. Zdałam sobie sprawę, że wyglądam okropnie, ale teraz czułam się tak źle, że wygląd nie miał znaczenia. 
-Musiałaś wpakować się w kolejne kłopoty, nie? - zapytał niby dla żartu, ale jego twarz była poważna. Zaszlochałam, po czym rzuciłam mu się na szyję. Byłam tak strasznie przerażona, że jedyne czego potrzebowałam to bliskość kogoś znajomego. Dobra, Irwina prawie nie znałam, ale uratował mnie. 
Ashton zamarł, wstrzymując oddech, ale mnie nie obchodziło to, że zgrywał tajemniczego i niedostępnego. W tej chwili potrzebowałam jego siły. Szlochałam więc w jego bluzę, a on po chwili westchnął i nieśmiało objął mnie ramieniem. 
-No, już dobrze. Jesteś bezpieczna. - mówił cicho, a z każdym jego słowem mój szloch cichł, aż w końcu całkowicie zamilkłam, wpatrując się w ciało Boba. 
-Zabiłeś go? - zapytałam nagle, a Ashton odsunął się ode mnie i uniósł brwi. 
-Ten koleś właśnie próbował cię zgwałcić, a ty się martwisz czy go zabiłem? Na twoim miejscu to jeszcze bym go dobił kilka razy. - rzucił. Warga mi zadrżała, a Ashton widząc to westchnął, przewracając oczami. - Skoro tak bardzo chcesz wiedzieć to nie, nie zabiłem go.
Wstał, po czym zbadał mnie spojrzeniem, a widząc w co jestem ubrana zmarszczył brwi. Rozejrzał się, ale mojego ubrania nigdzie nie było widać. A mogłabym przysiąc, że leżało na ziemi. Irwin jeszcze raz na mnie spojrzał, po czym ściągnął bluzę przez głowę i rzucił mi ją. 
-Ubierz się, na zewnątrz jest zimno. - mruknął. Miał teraz na sobie tylko koszulkę bez rękawów. Zagryzłam wargę, myśląc, że to miłe z jego strony, po czym założyłam jego bluzę, która okazała się sporo za duża. 
Wstałam niepewnie, a Ashton przyjrzał mi się uważnie.
-Musi wystarczyć. Chodź. - chwycił mnie za rękę i pociągnął do drzwi. Nie opierałam się, ale gdy przechodziłam obok nieprzytomnego Boba poczułam dreszcze. Czułam się teraz taka zniszczona, ale postanowiłam zmusić się jeszcze tylko do krótkiego marszu za Irwinem. Stwierdziłam, że później odpocznę. 
Wyszliśmy na ulicę i skierowaliśmy się do auta. Wsiadłam na fotel pasażera i skuliłam się w nim, pragnąc tylko zasnąć. Chciałam wyłączyć się na wszystko, zniknąć, zapomnieć o tamtym incydencie, o rękach Boba na moim ciele... Jedna łza spłynęła mi po policzku, ale nie przejęłam się tym. 
Gdy ruszyliśmy, nikt się nie odezwał. W końcu, po jakichś 20 minutach jazdy, spojrzałam na Ashtona. Zaciskał ręce na kierownicy, a ja odniosłam wrażenie, że usilnie unika mojego wzroku. 
-Ashton? - zagadnęłam. Nie odpowiedział, ale wiedziałam, że słucha. - Dziękuję. 
Milczał. Wpatrywał się przed siebie, a ja powtórzyłam.
-Dziękuję, że wtedy mnie uratowałeś. Jestem ci bardzo wdzięczna..- Irwin zjechał na pobocze, a gdy samochód stanął, pochylił się nade mną, z jakimś groźnym błyskiem w oku. 
-Słuchaj, nie jesteśmy przyjaciółmi przez ten jedn incydent. Pomogłem ci, to wszystko, więc proszę, zamilcz. - warknął. Skuliłam się jeszcze bardziej, ale nie odwróciłam wzroku.
-Chciałam ci tylko podziękować.. - szepnęłam. 
-Nie powinnaś być mi wdzięczna. Mogłem cię tam zostawić...
-Ale nie zostawiłeś. - przerwałam mu. Rzucił mi wściekłe spojrzenie. 
-I teraz tego żałuję. - syknął, przez zaciśnięte zęby. Przygryzłam wargę, patrząc w te brązowe oczy. - Nie licz, że z każdej opresji będę cię wyciągał. To ja jestem ten zły, Nicole. 
Odwrócił się ode mnie i wjechał na drogę. Milczałam chwilę, myśląc, a Irwin wbijał wściekły wzrok w drogę.
-Nie wierzę ci. - szepnęłam. 
-O co ci chodzi? - zapytał groźnie, nie patrząc na mnie. 
-Żaden człowiek nie wybiera zła, bo jest zły. Ludzie po prostu mylnie biorą je za szczęście, gdy szukają dobra. - powiedziałam bardzo cicho. 
Ashton spojrzał na mnie, nagle ignorując drogę. Zmarszczył brwi, wpatrując się w moją twarz, jakby chciał sprawdzić, czy sobie z niego żartuję. Nie mogłam wytrzymać jego spojrzenia, więc odwróciłam się do okna, a gdy samotna łza spłynęła po moim policzku, zamknęłam oczy, pragnąc za wszelką cenę zniknąć i zapomnieć o ostatnich dniach.






Jak się wam podobał rozdział 8? 
My, jako autorki, jesteśmy dumne z tego co napisałyśmy! :D 
Po raz kolejny dziękujemy za tyle wejść, komentarzy i w ogóle za waszą obecność 
Mamy do was prośbę:
Jeżeli podoba wam się to fanfiction to wspomnijcie o nim np. na tt :) 
Będziemy wam za to naprawdę bardzo wdzięczne
Liczymy na komentarze i szczerą opinię!
Do następnego rozdziału
Papa, xx