sobota, 27 września 2014

Rozdział 18

Luke:

Biegłem korytarzem na ślepo, co chwilę odbijając się od ścian. Oczy mnie piekły, leciały z nich łzy, ale nie przejmowałem się tym. Musiałem obudzić chłopaków. Musiałem im powiedzieć co się stało. 
Uchyliłem minimalnie powieki, czując palący ból. Dobiegłem do pokoju Michaela, więc otworzyłem drzwi, które trzasnęły o ścianę i potykając się ruszyłem do łóżka, w którym spał Clifford. 
-Wstawaj! Szybko! Kurwa, budź się! - wrzeszczałem, bijąc go jedną ręką, a drugą przyciskając do oczu. Clifford jęknął, odtrącając moją dłoń i bardziej zagrzebując się w pościeli. 
-Zamknij ryj. Pomagałem ci się pakować, więc teraz pozwól mi spać. - wymamrotał. 
-Jak ci zaraz przyjebie, to zaśniesz na wieki. - syknąłem, a on prychnął w poduszkę. 
-A swoją drogą coś ty robił na korytarzu? Tutaj słyszałem jak coś odbijało się od ścian. - burknął stłumionym głosem. Nagle krzyknął i usiadł raptownie. Widziałem go przez ledwo uchylone powieki. - Nie mów... 
Tak! Wreszcie pojął powagę sytuacji. Westchnąłem przeciągle, czując ulgę, a zarazem zniecierpliwienie. Musiałem obudzić resztę. Szybko. Żeby zajebać tych skurwysynów, przez których teraz oczy piekły mnie niemiłosiernie. 
-Najebałeś się beze mnie. - usłyszałem pełen wyrzutu głos Michaela. Normalnie szczęka mi opadła. Co za idiota. Jego też zajebie. 
Przekląłem pod nosem,  po czym złapałem go za kołnierz bluzki i siłą ściągnąłem z łóżka. 
-Idź po Caluma i Ashtona. Szybko, bo was wszystkich zajebie. - warknąłem, przyciskając dłoń mocniej do oczu. Cholera, jaki ból! 
Ruszyłem do drzwi, przy okazji waląc małym palcem o kant komody. Zakląłem siarczyście i skacząc na jednej nodze dotarłem do drzwi.
-Em.. Luke? Czemu zasłaniasz oczy? Wiem, że wyglądam zajebiście w bokserkach, ale nie musisz przez to wpadać w kompleksy. - usłyszałem jeszcze głos Clifforda. 
-Idź budzić pozostałych, kurwo! - krzyknąłem, trzaskając drzwiami. 


* * *


Przykładałem mokrą szmatkę do oczu, przeklinając w myślach cały świat i zastanawiając się czy najlepiej wysadzić wszystko granatem, czy zestrzelić bombami. Byłem w kuchni i pochylając się nad zlewem czekałem na chłopaków, których nie było zaskakująco długo. 
Pewnie Clifford znów poszedł spać. Zasraniec. Nie można go było o nic poprosić. Jednak, gdy tylko to pomyślałem, usłyszałem pełne narzekań głosy dochodzące z korytarza. Po chwili chłopcy weszli do kuchni, ziewając, przeklinając jasne światło i narzekając. 
-Szybciej, szybciej idioci! - poganiałem, odkładając szmatkę na blat. Chłopcy usiedli, a gdy na mnie spojrzeli wciągnęli z sykiem powietrze. No, tylko Ashton zaczął się śmiać. 
-O cholera, co z twoimi oczami? - zapytał Calum. Westchnąłem zirytowany. 
-O tym później. Mamy ważniejsze sprawy na głowie. - warknąłem wściekły, że nie widzą powagi sytuacji. Wiedziałem, że wyglądam źle. Miałem czerwone i zapuchnięte oczy, ale teraz to nic nie znaczyło. Michelle porwano! I to drugi raz jeśli licząc to jak ja ją porwałem. Cholera, ma dziewczyna pecha, trzeba przyznać. 
Westchnąłem i potarłem ręką włosy, po czym opowiedziałem chłopakom o tym co się stało. Słuchali uważnie, a  z każdym moim słowem ich miny bardziej poważniały. Na koniec, gdy padło ostatnie słowo z moich ust nikt się nie odezwał. Michael przyglądał mi się z zaciśniętymi ustami, Calum chował twarz w dłoniach, a Ashton wielkimi oczami gapił się w stół. 
Patrzyłem na nich zaciskając pięści, a w głowie mi huczało od myśli i planów jak odbić Michelle. Boże, to była moja wina. Mogliśmy pośpieszyć się z przeprowadzką. A do tego te wszystkie groźby, liściki i telefony, które olewałem. Cholera jasna! Miałem ochotę się zdzielić po twarzy i gdyby nie to, że musieliśmy ruszać, na pewno bym to zrobił. 
-Co zamierzasz zrobić? - zapytał Michael, opierając głowę na dłoni. Mimo lekkiego tonu, w jego oczach widziałem zmartwienie. Brwi miał zmarszczone, a plecy zgarbione, lecz poza tym był jak zawsze wyluzowany. 
-Jak to co? Ratować ją. Jak najszybciej. Teraz. - powiedziałem szybko. - Chciałem was tylko poinformować o sytuacji. 
Następnie nie patrząc na nich ruszyłem do drzwi. Musiałem ruszać, bo teraz miałem jeszcze szanse wpaść na ich trop. Na trop Michelle. Jeśli dłużej będę zwlekał, nigdy jej nie odnajdę. 
Gdy rozglądałem się, szukając kurtki, ktoś złapał mnie za ramię. Odwróciłem się i zobaczyłem Caluma. Trzymał mnie mocno, stojąc  z nieodgadnionym wyrazem twarzy. Stał prosto, brwi miał lekko zmarszczone, a usta skierowane w dół. Nie patrzył na mnie, tylko na coś ponad moim ramieniem. 
-Czego? - warknąłem trochę zbyt ostro. Wiedziałem, że to nie wina Caluma, czy Ashtona i Michaela, ale mimo to nie mogłem znieść tego, że żaden z nas nic nie zrobił. A teraz gdy ja chciałem iść ją uratować, Calum mnie powstrzymywał. 
-Zaczekaj. Nie możesz teraz wyjść. Najpierw musimy się stąd wynieść, a dopiero potem zacząć szukać. Teraz nic nie zdziałamy. - rzucił neutralnym tonem. Zamrugałem zaskoczony, patrząc na jego beznamiętną twarz. 
-A co nam da czekanie, poza tym, że stracimy jakąkolwiek szansę, by uratować Michelle? - zapytałem wrogo, a Calum tylko pokręcił głową. 
-Teraz nic nie znajdziemy. Musimy poczekać i wymyślić jakiś plan, czy coś. Nie możesz teraz wyjść, szukać ich, włamać się do ich kryjówki i powystrzelać wszystkich, jasne? Musisz ochłonąć. - wyjaśnił powoli, jakby sam nie był przekonany do tego co mówi. Zmarszczyłem brwi, czując wszechogarniającą mnie złość. 
-Mam ochłonąć? Niby dlaczego? Mam powody, by być wkurwiony, czaisz? Te skurwysyny porwały Michelle, a potem psiknęli mi jakimś gównem do oczu. Zabiję ich. Co do jednego. I nie mam zamiaru siedzieć na dupie i myśleć o czymś co i tak nie ma sensu, podczas gdy mógłbym iść szukać jakiś poszlak. Więc puść mnie, bo ci przywalę. - syknąłem, a Hood ścisnął mnie mocniej. 
-Nie pozwolę ci iść. - wyszeptał, przenosząc wzrok na swoje gołe stopy. 
-Nie powstrzymasz mnie. W przeciwieństwie do was, idioci ja chcę coś zrobić. Wy nie robicie nic, by uratować Michelle! Kurwa, nic! - krzyknąłem. 
-Bo nie możemy nic zrobić! Ja pierdole, Luke, nic nie rozumiesz?! Jesteśmy cholernymi dzieciakami, nie mamy o niczym pojęcia! Nie uratujemy Michelle bez planu. Gdybyśmy mogli cokolwiek zrobić, zrobilibyśmy to, ale problem w tym, że nie możemy! Bo nie mamy ani jednej, cholernej poszlaki! Więc zamknij ryj i wracaj do kuchni! - wrzasnął Calum, wprawiając mnie w osłupienie. 
Jego oczy wreszcie spotkały się z moimi, a ja aż cofnąłem się, widząc w nich ból i poczucie winy. Dlatego na mnie nie patrzył. Poczułem wstręt do siebie, że nie pomyślałem o tym, co Hood czuje do Michelle. On także cierpi, także czuje się winny. 
Westchnąłem, przeczesując ręką włosy, po czym skinąłem głową. 
-Dobra.. Dobra, sorry. Nie powinienem był tak wrzeszczeć. Wracajmy. - mruknąłem, choć w moich myślach wciąż powtarzały się słowa nakazujące mi natychmiast iść szukać Michelle. Calum skinął tylko głową, puścił mnie i nie oglądając  się za siebie ruszył do kuchni. 
Patrzyłem na jego plecy, powoli oddalające się ode mnie korytarzem. On także cierpiał, ale nie dał się ponieść emocjom. Nie tak jak ja. Ale coś ciągnęło mnie do Michelle, czułem straszną chęć by znów ją zobaczyć, całą i zdrową. Nawet przez myśl mi nie przeszło, że Hood może czuć to samo co ja. 
Ostatni raz spojrzał na drzwi wyjściowe, po czym pokręciłem głową i w milczeniu ruszyłem do kuchni. 




Michelle:

Obudziłam się w ciasnym i nieprzyjemnym pomieszczeniu. Otarłam oczy zewnętrzną stroną nadgarstka, przy czym zahaczyłam łokciem o metalową półkę. Leżałam ściśnięta w małym pokoju przypominającym komórkę z narzędziami. Po mojej lewej stronie była ściana a po prawej owa metalowa półka, dzięki której zdarłam sobie łokieć. Przede mną ujrzałam podłogę zawaloną narzędziami, miotłą, wiadrem, szmatkami i różnymi innymi rzeczami. Uniosłam się delikatnie tak, że teraz byłam w pozycji siedzącej, starając się sobie przypomnieć gdzie jestem i jak się tutaj znalazłam. Syknęłam. Poczułam silny ból na przedramieniu. Kiedy odwinęłam sobie rękaw, zobaczyłam zaczerwienioną kropkę, jakby po jakimś zastrzyku. 
Po około 10 minutach wstałam i rozglądnęłam się za drzwiami. Były one obok metalowej półki. Podeszłam do nich ostrożnie, po czym przycisnęłam ucho do drewnianych drzwi nasłuchując czy aby nikogo nie ma. Kiedy upewniłam się, że jest cicho pociągnęłam za klamkę i powoli wyszłam z pomieszczenia. Wylądowałam prawdopodobnie na piętrze jakiegoś domu mieszkalnego, gdyż z lewej strony zauważyłam schody prowadzące w dół. Szybko ruszyłam w ich stronę, co chwilę oglądając się za siebie w obawie, że ktoś może mnie zobaczyć. Zbiegłam pośpiesznie po schodach a po chwili stanęłam jak wryta i od razu pożałowałam tego co zrobiłam. 
-O, witam witam! -przywitał mnie obcy mężczyzna, leżący na kanapie. -Śpiąca królewna już się obudziła. 
Stałam w miejscu, nie wiedząc czy się zawrócić czy zejść na dół. 
-Chodź do nas. -kiwnął ręką zachęcając mnie do przyjścia. Po chwili zza drzwi wyszło dwóch innych mężczyzn. -Pokażemy ci jakie będą twoje zadania. 
Cofnęłam się krok do tyłu. Niepokoił mnie uśmiech tych obcych facetów. Sprawiali wrażenie jakichś zboczeńców. 
-Nie bój się kochana. -tym razem odezwał się niższy z nich i ruszył w moim kierunku. -Nic ci nie zrobimy. Jeżeli nie dasz nam ku temu powodów. 
Zaśmiał się a pozostali dwaj zawtórowali mu. Niższy złapał mnie za ramię i pociągnął po schodach na dół. 
-Po pierwsze... -zaczął, prowadząc mnie przed stół na którym leżał jakiś materiał. -Ubierzesz się w to. 
Wskazał palcem w to co leżało na stole. Był to strój pokojówki. Lecz nie taki typowy schludny ubiór, lecz seksistowski i wulgarny.
-Nie założę tego. -powiedziałam pewnie kręcąc głową. 
-Słuchaj, kurwa. -mężczyzna obrócił mnie twarzą do siebie i mocno zacisnął swoje palce na moim przedramieniu. -Albo to założysz albo twojemu kochasiowi stanie się krzywda. 
Spojrzałam na niego zaskoczona i przerażona.
-Jakiemu kochasiowi? -zapytałam po jakimś czasie.
-Hemmingsowi. -odpowiedział mi z drwiną. -Złapaliśmy go tak samo jak ciebie. -widząc niedowierzanie w moich oczach, mówił dalej. -Myślisz, że trudno było złapać chłopaka z gazem pieprznym w oczach? Było jeszcze łatwiej niż z tobą. 
Z początku im nie wierzyłam, lecz widząc pewne spojrzenia ich wszystkich, zaczęłam wątpić. 
-Gdzie on jest? -zapytałam drżącym głosem.
-W podobnym pokoju w którym byłaś ty. -odpowiedział mi szybko. -Jest nieprzytomny, więc nie możesz się z nim zobaczyć. A teraz bierz te ciuszki... -podniósł ubrania ze stołu. -I ubieraj się. Łazienka jest tam. -wskazał palcem na białe drzwi naprzeciwko. 
Wzięłam niechętnie w ręce czarno biały mundurek i poczłapałam wolno do łazienki. 

* * *

-No, no, no! -nieznajomi zaczęli klaskać i pogwizdywać, kiedy wyszłam z łazienki w skąpym stroju. 
Czułam się okropnie. Sterczałam tak przed nimi prawie naga i wysłuchiwałam "komplementów" na temat mojego ciała. Miałam ochotę się rozpłakać, lecz nie chciałam pokazywać słabości.
-Teraz powiemy ci co masz robić. -brunet splótł ręce na piersi, bezczelnie oblizując się na mój widok. -Będziesz naszą pokojówką, więc sprzątasz i jesteś na każe nasze zawołanie, zrozumiało się? 
Sprzątanie? Spodziewałam się czegoś o wiele gorszego ale na szczęście mam tylko robić za sprzątaczkę. Westchnęłam z ulgą w duchu i kiwnęłam głową.
-Zrozumiałam. -spróbowałam naciągnąć krótką spódniczkę.
Jeden z nich podszedł do mnie i stanął za mną. 
-Idź myj podłogę. -popchnął mnie lekko do przodu. -Przybory znajdziesz w komórce w której się obudziłaś. 
Skinęłam smutno głową i ruszyłam w stronę schodów. Nagle oberwałam mocnego kuksańca w tyłek a po chwili ktoś mnie za niego ścisnął. Obróciłam się gwałtownie, czując jak z minuty na minutę tracę swoją godność.
-Co jest?! -zapytałam unosząc głos. 
Wszyscy trzej zaśmiali się głośno.
-Idź sprzątać! -krzyknął jeden z nich. -I nic nie mów!
Obróciłam się po jakimś czasie z głową spuszczoną w dół. Splotłam na pośladkach moje dłonie, starając się by jak najwięcej ukryć. Coś przeczuwałam, że jednak będzie gorzej niż myślałam. 




No i jest rozdział :D
Przepraszamy za opóźnienie, ale naprawdę mamy masę innych obowiązków, przez które po prostu nie wyrabiamy. Ale mamy nadzieję, że nam wybaczycie :)
W każdym razie dziękujemy za wyświetlenia, które ciągle przybywają i obiecujemy, że już niedługo zrobimy "pytania, odpowiedzi" które obiecałyśmy. Musimy się tylko zgadać gdzie i kiedy, więc czekajcie cierpliwie :)
Dzięki, że jesteście z nami i że czytacie nasze wypociny ^^
Do następnego xxx


sobota, 13 września 2014

Rozdział 17

Luke:

Z moich ust wyrwało się stęknięcie, gdy podniosłem jedno z cięższych pudeł piętrzących się pod ścianą korytarza. Chwiejąc się, podszedłem do drzwi i pchnąłem je plecami. Chłodne powietrze uderzyło mnie z siłą, wywołując na mojej twarzy uśmiech. Westchnąłem i ruszyłem w stronę ciężarówki, stojącej przed garażem. Michael skombinował ją wczoraj od jakiegoś starego znajomego, byśmy mogli bez przeszkód załadować wszystkie potrzebne rzeczy do przeprowadzki. 
Tydzień temu wpadłem na pomysł, żeby się przeprowadzić. W tym domu już nie czułem się bezpiecznie i wiedziałem, że moi przyjaciele też się tak nie czują. No i Michelle. Wyrzuciłem obraz jej twarzy z głowy. Postanowiłem sobie myśleć o niej jak najmniej, jeśli nie wcale. 
Co do przeprowadzki, chłopcy także byli tego samego zdania co ja, więc obeszło się bez zbędnych kłótni i sprzeciwów. Teraz każdy miał przydzielone zadanie. Calum i Michael pakowali wszystkie potrzebne rzeczy do pudeł, Ashton sprawdzał, czy wszystkie pokoje są zamknięte i czy wzięliśmy z nich wszystko co mogłoby nam się przydać, a ja zanosiłem wszystkie pudła do ciężarówki. Ach, no i Michelle.. Cóż, ona siedziała w pokoju. Nawet nie powiedziałem jej o przeprowadzce. Myślę, że Calum już to zrobił, za co byłem mu wdzięczny. Ja chciałem ograniczyć kontakt z Michelle do minimum. 
Wcisnąłem pudło do ciężarówki, już i tak wypchanej po brzegi, po czym przetarłem ręką spocone czoło. Odwróciłem się tyłem do ciężarówki, opierając się o nią plecami. Zmrużyłem oczy, patrząc na wschodzące słońce. Zaczęliśmy się pakować wieczorem, a skoro nikomu nie chciało się spać, postanowiliśmy pracować bez przerwy, przez co zeszło nam do rana. 
Odepchnąłem się od chłodnej ściany ciężarówki, po czym ruszyłem w stronę domu. Na ganku odwróciłem się i wydawało mi się, że dostrzegłem jakiś ruch między drzewami stojącymi po drugiej stronie drogi. Zmarszczyłem czoło, lecz już nic się nie poruszyło. Po krótkiej chwili wpatrywania się w linię drzew, wzruszyłem ramionami i wszedłem do domu. 
-Jesteście pojebani. - usłyszałem głos Caluma, dochodzący z kuchni. 
-Ciekawe czy powtórzysz to samo bez zębów. - odwarknął mu głos Michaela. Po chwili rozległ się śmiech Ashtona. Westchnąłem zirytowany i ruszyłem w stronę głosów.
-Luke was zabije, jak się dowie, że przerwaliście robotę przez takie coś. - mruknął Calum, ziewając. 
-Nie żebym coś mówił, ale ty także tu z nami jesteś i siedzisz na dupie, nie ruszając nawet palcem, by nas powstrzymać. - powiedział Ashton, a w jego głosie słyszałem śmiech. 
Można powiedzieć, ze dawny Ashton wrócił. Ale po części. Już nie był wesoły 24h na dobę. Owszem, śmiał się o wiele częściej, ale tylko w przypływach dobrego humoru. Większość czasu chodził zamyślony i tajemniczy. Nie naciskałem na niego, ale coraz bardziej zaczynałem się o niego martwić. Jednak moje obawy znikały ilekroć Irwin się uśmiechał. 
-A co mi da powstrzymanie was? Wolę się pośmiać z waszej głupoty. - odparł Hood. Ktoś prychnął, chyba Michael, po czym zaległa cisza. 
Byłem już przy drzwiach, więc otworzyłem je i wszedłem do środka akurat w momencie, gdy szklanka rozbiła się jakiś metr od mojej głowy. Odskoczyłem jak oparzony, przez co uderzyłem barkiem w ścianę. 
-Pojebało was?! - krzyknąłem wściekły, patrząc na rozgrywającą się przede mną scenę. Calum siedział przy stole, podpierając ręką brodę i patrząc na mnie rozbawionym wzrokiem. Obok niego stał Ashton, ze szklanką uniesioną do rzutu, a koło lodówki Michael z ręką zastygłą w bezruchu tuż po wypuszczeniu szklanki, która właśnie przyprawiła mnie o zawał serca. 
-Szlag, przez ciebie chybiłem, zjebie. - fuknął Clifford, patrząc na mnie z urazą. Odwróciłem się i spostrzegłem, że na ścianie namalowane czarnym sprejem zostały kółka z punktacją w środku. 
Podszedłem do Caluma i usiadłem obok niego. 
-Lej mi whisky, bo zaraz strzele mu w ten pusty łeb. - oznajmiłem, a Michael uśmiechnął się szeroko. Ash i Hood roześmiali się, a ja tylko pokręciłem głową. 
-Musimy się spieszyć. Wieczorem wyjeżdżamy, więc ruszcie dupy i do roboty. - zarządziłem, wstając. Już zmierzałem do drzwi, gdy obok mnie rozbiła się szklanka, a jej kawałki obsypały mi buty. 
-Tak się to robi, cioty. - powiedział Ashton, wskazując na kółko w które trafił, zdobywając 20 punktów. Michael wydał z siebie jęk zawodu. 
-Co to ma być? Przegrywam z nadpobudliwym pudlem? - zapytał Clifford, załamując ręce. 
-Kogo nazywasz pudlem, wyłysiały jednorożcu? - warknął Irwin, patrząc wrogo na Michaela. Calum posłał mi rozbawione spojrzenie. 
-Zaraz obu wam przywalę. - syknąłem. 
-Dawaj, blondasku. - powiedział Ashton i Michael jednocześnie. Mimowolnie się uśmiechnąłem, po czym doskoczyłem do Irwina i otoczyłem jego szyję ramieniem, po czym zmusiłem go do pochylenia się. Pięścią czochrałem mu włosy, podczas gdy Clifford skoczył mi na plecy i teraz okładał mnie pięściami po ramionach i głowie. 
-Co wy robicie? - dobiegł mnie głos od drzwi. Zamarłem, rozpoznając go, lecz po chwili się ogarnąłem i puściłem Ashtona, który ciągle śmiał się jak opętany i zrzuciłem Michaela ze swoich pleców. 
Spojrzałem na Michelle, która zaspana pocierała ręką oczy. Miała na sobie czarne leginsy i luźną, szarą bluzkę na grubych ramiączkach. Przeciągnęła ręką po splątanych włosach i spojrzała kolejno na Michaela, Ashtona, Caluma i mnie. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, zmieszana odwróciła wzrok. Zacisnąłem zęby, ale się nie odezwałem. 
-Wybacz, nie chcieliśmy cię obudzić. - odezwał się Hood, uśmiechając się ciepło do dziewczyny. Jej wzrok automatycznie padł na niego i na twarzy wykwitł jej uśmiech. Poczułem ukłucie zazdrości, za które niemal od razu się skarciłem. Nie obchodziło mnie, co myśli Michelle. W ogóle nie obchodziła mnie jej osoba. 
-Nie ma spra.. - zaczęła, ale przerwałem jej. 
-Wracajcie do roboty. - warknąłem ostro, po czym wyszedłem z kuchni ignorując zdziwione spojrzenia wszystkich zebranych. 


* * *


Kopnąłem tylne koło ciężarówki, czując jak złość buzuje w moich żyłach. Nie miałem pojęcia skąd bierze się to wrogie uczucie, ale miałem go kompletnie dość. Zawsze gdy myślałem o Michelle, w mojej piersi pojawiał się ból, jakbym wiedział, że ją zranię, że nie zapewnię jej bezpieczeństwa, że nie będę mógł jej zatrzymać przy sobie. 
Zacisnąłem dłonie w pięści, chodząc w tę i z powrotem wzdłuż ciężarówki. Musiałem ochłonąć. Nic już do niej nie czułem. Najchętniej odwiózłbym ją do dawnego domu, ale wiedziałem, że nie mogę. To byłoby zbyt dziwne, że dziewczyna, która znika, pojawia się nieoczekiwanie po miesiącu. 
Westchnąłem, przyglądając się linii drzew. Nic się tam nie ruszało. Panowała nienaturalna cisza i spokój. Przejechałem ręką po włosach, zamykając na chwile oczy. 
Myślałem, co by było, gdybym nie porwał Michelle. Czy wtedy nie mielibyśmy tylu problemów? Może byłoby nam łatwiej, gdybym zostawił ją wtedy w spokoju. Chociaż wtedy doniosłaby na mnie policji. Ale co by im powiedziała? Nie wiedziała nawet jak się nazywam. A teraz wydaje mi się, że może mnie przejrzeć na wylot. 
Otworzyłem oczy, a mój wzrok padł na kartkę, która została przyczepiona do okna ciężarówki. Zmarszczyłem brwi, obserwując jak wiatr porusza papierem, wydając przy tym cichy szmer. 
Rozejrzałem się niepewnie, ale nie zauważyłem niczego podejrzanego, więc podszedłem do okna i odczepiłem kartkę. Spojrzałem na jej zawartość. 


Przed nami nie uciekniesz, Hemmings. Nie ważne gdzie się ukryjesz, my i tak cię znajdziemy. 
Ciebie i tę twoją dziewczynę. 

-Ona nie jest moją dziewczyną. - mruknąłem pod nosem, dopiero po chwili zdając sobie sprawę, że nie to powinno mnie teraz obchodzić. Potrząsnąłem głową, myśląc po co robią to całe zamieszanie z groźbami i karteczkami. Ja bym już dawno ich powystrzelał, gdyby nie troska o przyjaciół. 
Byłem tak pochłonięty zapewnieniem im bezpieczeństwa, że zemstę za moich rodziców odłożyłem na drugi plan. Kiedyś nigdy bym tak nie postąpił. Zemsta zawsze była dla mnie najważniejsza. Teraz ze zdziwieniem stwierdziłem, że bardziej zależy mi na tych matołach, którzy pewnie ciągle siedzieli w kuchni, zamiast się pakować. 
Zmiąłem kartkę i cisnąłem nią w pobliskie krzaki. W dupie miałem ich groźby. Włożyłem ręce do kieszeni i ruszyłem w stronę domu. Nie odwracałem się. Nie rozglądałem. Po prostu wszedłem do domu, który zamierzałem opuścić wraz z przyjaciółmi, w myślach coś sobie postanawiając. 
Ochronię ich. Ochronie ich wszystkich. 



Michelle:

Od kilku nocy nie mogłam spokojnie zasnąć. Wiem, że to głupie ale cały czas myślałam o Luke'u. Dlaczego ja się tak zachowywałam? Przecież mnie przepraszał. I było widać, że szczerze. A ja jak jakaś pierdolona lalusia na coś czekałam. Na co? Aż stanie przed moim oknem z gitarą i zacznie mi śpiewać francuskie przeboje? Palnęłam się lekko w czoło, wiedząc, że wszystko zniszczyłam. Było przecież tak dobrze. Otworzył się przede mną, opowiedział swoją historię przed zupełnie obcą mu dziewczyną, zaufał mi. A ja w zamian przestałam się do niego odzywać. 
Wczoraj wieczorem Calum oznajmił mi, że się przeprowadzamy. Jeszcze z miesiąc temu, gdybym coś takiego usłyszała, zaczęłabym planować ucieczkę i wróciłabym spokojnie do domu. Lecz wczoraj po prostu kiwnęłam głową i opatuliłam się szczelniej kołdrą na myśl, że może w przyszłym domu będzie bezpieczniej. 
Usłyszałam cichutkie pukanie do drzwi. Rozpromieniłam się na ten dźwięk, ponieważ z pukaniem zaczął kojarzyć mi się tylko Luke. 
-Proszę. -powiedziałam nie pewnie czując się zestresowana.
Po chwili do pokoju wszedł Calum.
-Wchodzę. -uśmiechnął się szeroko, po czym wszedł do pokoju i zamknął za sobą drzwi. -Przychodzę tutaj aby ci coś powiedzieć.
Spojrzałam na niego zdziwiona.
-Odnośnie przeprowadzki. -wyjaśnił, widząc mój wzrok. -Przeprowadzamy się jutro z samego rana, ponieważ dzisiaj jesteśmy zbyt wymęczeni aby gdziekolwiek jechać. 
-Dobrze. -kiwnęłam głową z lekkim uśmiechem. Patrzyłam na Caluma, który stał na środku pokoju. "Jeszcze trochę, a będzie robił nam wianki z cholernych kwiatków". Po głowie obijały mi się słowa Michaela. Miał rację. Calum wyglądał na bardzo szczęśliwego. Stał tak, patrząc się na mnie tymi swoimi czekoladowymi oczkami i uroczym uśmiechem. Jego słodkie, azjatyckie rysy, przeplatały się z mocnymi, męskimi sprawiając, że w ciągu jednej sekundy ze słodkiego i kochanego chłopaka mógł się zamienić w groźnego i oschłego gangstera. 
Spuściłam głowę w dół nie mogąc uwierzyć w to, że rozmyślam o takich rzeczach. Calum najwyraźniej zauważył, że coś mnie dręczy bo przysiadł na krańcu łóżka i spojrzał na mnie ciepło. 
-Co jest? -zapytał, kładąc dłoń na moim kolanie. 
-Nie chcę o tym rozmawiać. -powiedziałam szczerze. -Jest to sprawa osobista i chcę żeby należała tylko do mnie. 
Chłopak kiwnął głową z uśmiechem i wstał. 
-To jeżeli nie masz nic przeciwko, to teraz zostawię cię samą. -zrobił krok do tyłu. -Ty sobie przemyślisz swoje problemy a ja i tak muszę jeszcze zrobić kilka rzeczy. 
Ruszyłam głową na znak, że się zgadzam i Calum wyszedł z sypialni. Położyłam się wygodnie na łóżku, gotowa by zasnąć lecz nie udało mi się to od razu, ponieważ w głowie kotłowały mi się różne myśli.
Zmieniłam pozycję na łóżku po raz ostatni i zapadłam w sen. 

***

W środku nocy przebudziłam się, słysząc jakieś ciche szepty dobiegające z korytarza. Nie zareagowałam na nie jakoś szczególnie, ponieważ wiedziałam, że chłopcy mają teraz dużo pracy i na pewno omawiają rzeczy związane z przeprowadzką. 
Drzwi od mojej sypialni skrzypnęły cicho. Obróciłam się delikatnie na łóżku, słysząc, że ktoś wszedł do pokoju. Zamarłam. Przed oczami ujrzałam dwóch wyrosłych mężczyzn ubranych na czarno. Jeden z nich, wyższy, trzymał w jednej dłoni jakąś butelkę a drugą poprawiał nerwowo swoje włosy. Drugi, niższy, był wyraźnie bardziej opanowany niż ten drugi. Widziałam, że trzyma w rękach coś przypominające chustkę. Chciałam się zapytać kim są, co tu robią, ale głos uwiązł mi w gardle powstrzymując od mówienia. Wtem niższy z nich, przyskoczył obok mnie i zwinnym ruchem obrócił mnie tak, że byłam do niego plecami.
-Puszczaj! -pisnęłam przestraszona i zaczęłam walić na ślepo pięściami dookoła. 
-Zamknij się. -syknął drugi z nich i wymienił się z kolegą trzymaniem moich rąk. Wykręcił mi je i trzymał wysoko na plecach, wydobywając ze mnie jęk bólu. Jego wspólnik szarpnął mnie za włosy, ciągnąc moją głowę do tyłu i zawiązał mi usta jakimś materiałem. Pokręciłam mocno głową na boki, a gdy mężczyzna ujrzał, że chustka opada, zawiązał mi ją z taką siłą, że była ona pomiędzy moimi zębami. 
-Ty weź ją za nogi. -rozkazał pierwszy z nich. -ja wezmę za górę. 
Próbowałam wydobyć z siebie jak najgłośniejsze dźwięki, lecz chustka wszystko utrudniała. Łzy cisnęły mi się do oczu ze strachu i bólu. Szarpałam się gdy zaczęli mnie podnosić a w zamian zostałam mocno spoliczkowana. 
-Wychodźmy, zanim ktoś się zorientuje. -powiedział wyższy z nich, rozglądając się przerażony na boki. 
-To weź ją za te nogi, pierdolona głupoto. -warknął wyraźnie zdenerwowany. Po chwili wynosili mnie z pokoju kierując się w stronę schodów.
-Kim wy... -usłyszałam znajomy głos, dobiegający z głębi korytarza. -Cholera.
Kątem oka zobaczyłam Luke'a, który biegł w naszą stronę. W głębi duszy poczułam wielką ulgę, lecz ona szybko znikła gdy ujrzałam jak jeden z nich podnosi do góry butelkę i pryska Hemmingsowi tajemniczym środkiem w oczy. Luke opadł na ziemię z wrzaskiem, przyciskając dłonie do oczu. 
-Szybko! -krzyknął jeden z nich i zaczęli zbiegać ze mną po schodach. 
Z moich oczu popłynęło kilka łez, lecz nie przestałam się szarpać widząc, że bardzo utrudniam im ucieczkę. 
-Kurwa, przestań! -wrzasnął drugi uderzając mnie kolanem w plecy z taką siłą, że zebrało mi się na wymioty. Przez chwilę się nie ruszałam oszołomiona atakiem. Chwila bezruchu wystarczyła, bym po chwili znalazła się w bagażniku samochodu. Przed zamknięciem klapy, jeden z nich wstrzyknął mi coś w ramię. Kiedy poczułam, że auto ruszyło, pogrążyła mnie całkowita ciemność i zamknęłam oczy.




Oto i był rozdział 17! :)
Wiemy, wiemy. Rozdział temu pisałyśmy, że postaramy się dodawać rozdziały co tydzień ale niestety nie wyszło po naszej myśli. 
Rok szkolny <<<<<<<<<<<<<<<<<<< jest okropnie ciężko. 
Mi, autorce penguin spadł na głowę wielki kłopot ale nie chcę o tym pisać tutaj, ponieważ wynikły by z tego tylko same kłopoty, lecz jest mi z tego powodu na prawdę bardzo ciężko.
Co do ogłoszenia, którym was zawiadamiałam na koncie Revenge na Twitterze:
1. Spoilery. Co wy na to, że powstanie coś takiego jak walka o spoiler? :)
Przed dodaniem rozdziału, będziemy robić jakieś quizy itp. a zwycięzcy wygrają jeden spoiler do rozdziału? (będzie tyle zwycięzców ile jest spoilerów) 
Liczymy na waszą opinię :)
2. Szukamy osób, które umieją przerabiać zdjęcia w photoshopie itp. :) Chodzi o to, żeby np. umieć zrobić na jednym zdjęciu np. Michelle i Luke'a i innych. 
Jeżeli ktoś się w tym orientuje, proszę napisać w komentarzu+podać kontakt do siebie (twitter, fb) :)
TYPICAL ---> Dziękujemy bardzo za tyle wyświetleń! Z dnia na dzień jest was coraz więcej i asdfghjkl aww. 
Przepraszam ale nie wiedziałam jak to inaczej ująć ahah.
Juz 65 obserwujących na blogu a prawie 400 na Twitterze :o
Ale przyznam, że trudno mi stwierdzić ile osób nas czyta, więc liczymy na to, że pod tym rozdziałem, każdy kto czyta to fanficion, skomentuje go. Chociażby kropką ahah chciałybyśmy po prostu wiedzieć ile was jest :)
Jeszcze raz dziękujemy za wszystko.
Do następnego
Papa, xxxx

poniedziałek, 1 września 2014

Rozdział 16

CZYTAMY NOTKĘ POD ROZDZIAŁEM!
Luke:

Obudziłem się dzisiaj bardziej wypoczęty niż kiedykolwiek. Przyznam, że przez pół nocy nie mogłem zasnąć ale przez ten czas zdążyłem sobie uświadomić parę spraw. Postanowiłem sobie, że oleję Michelle tak samo jak ona olała mnie. Wiem, że będzie mi ciężko bo za każdym razem kiedy przechodzę obok jej pokoju, mam ochotę tam wpaść i zacząć ją błagać by w końcu zaczęła ze mną rozmawiać, ale skoro ona nie ma zamiaru zamienić ze mną nawet paru słów to ja nie będę się przed nią pruł i pokazywał jak mi zależy. Dam radę. 
Właśnie leżałem na kanapie w salonie i przewracałem w dłoniach pilota do telewizora, oglądając jakiś głupi serial. 
-Luke, musimy pogadać. -usłyszałem poważny głos Ashtona a kiedy obróciłem głowę, ujrzałem go przy drzwiach frontowych. 
-Tak? -odparłem niechętnie nawet nie zamierzając wstać z kanapy. 
Chłopak poprawił włosy.
-Zamierzam jechać do miasta poszukać jakichś wieści odnośnie tego gangu. -powiedział cicho, patrząc bardziej w stół niż na mnie. 
-Jedź. -powiedziałem niedbale i powróciłem do oglądania rozwodu starych ludzi. 
Ashton już się nie odezwał tylko skinął głową i wyszedł z domu. Kiedy drzwi się za nim zamknęły, spojrzałem na nie z rozbawieniem. Kłamał. Widać było po nim, że coś ukrywa i tak naprawdę nie ma zamiaru jechać po jakieś durne informacje. Ale nie przejąłem się tym i kontynuowałem leniuchowanie. 

***

Wiem, że postanowiłem sobie zakończyć sprawę z Michelle ale po prostu coś mnie ciągnęło do niej. W nocy nie tylko myślałem o tym, żeby przestać z nią rozmawiać ale także uświadomiłem sobie, że lepiej by było wypuścić ją z tego pokoju. Przecież dziewczyna też ma prawo do chodzenia po domu. 
Otworzyłem szybko jej drzwi, chcąc to załatwić jak najszybciej. Michelle spojrzała na mnie zaskoczona lecz po chwili wyraz jej twarzy się zmienił. Wyglądała na smutną ale nie chciałem o tym myśleć. 
-Sorry za najście, wiem że nie chcesz ze mną rozmawiać -mówiłem szybko, starając się na nią nie patrzeć. -ale tak sobie myślałem, że może ci się nudzić w tym pokoju, więc... Proszę. -otworzyłem szeroko jej drzwi. -Od dzisiaj masz prawo stąd wychodzić. 
Stałem jeszcze przez chwilę w progu i patrzyłem na dziewczynę, która najwidoczniej chciała coś powiedzieć ale bardzo ją to męczyło. Zawróciłem się na pięcie i ruszyłem korytarzem w stronę schodów.
-Luke... -usłyszałem ciche wołanie Michelle.
Przystanąłem. Już miałem się odwrócić ale pokręciłem głową i zszedłem po schodach. Nie mogłem z nią rozmawiać. Ona tylko się mną bawi. Zawsze tak jest.
Schodząc na dół natknąłem się na Michaela z telefonem w ręce. Prawdopodobnie zamawiał pizzę, bo z kim innym miałby tak rozmawiać? "Pamiętaj o ketchupie pacanie. Ostatnio zapomniałeś i musiałem ci płacić pełną cenę." Michael się chyba nigdy nie zmieni. Zawsze będzie taki sam. 


***

Siedziałem sztywno na kanapie, żałując, że pozwoliłem Michelle wychodzić z pokoju. Szwendała się od kuchni po salon co mnie bardzo denerwowało. Zważając na moje postawienie, że nie będę z nią rozmawiał, było to dla mnie okropnie trudne. 
Starałem się odwracać moje myśli od niej skupiając się na filmie, lecz jak na złość, ona przyszła i usiadła obok mnie. No może nie tak zaraz obok mnie. Tak gdzieś na drugim brzegu kanapy.
Dzwonek do drzwi. Michael wyleciał z kuchni jak poparzony tak, że ja i Michelle podskoczyliśmy zlęknieni. 
-Dziękuję. -powiedział Clifford odbierając pizzę i wręczając mężczyźnie pieniądze. 
Po chwili zamknął drzwi i usiadł między nami, otwierając kartonowe pudełko. Michelle patrzyła na niego jak na idiotę a po chwili wydukała.
-To jest pizza? -zapytała niepewnie. 
Michael spojrzał na nią z lekkim uśmiechem.
-Tak, kochanie -kiwnął głową. -A to jest stolik. To jest telewizorek. -wymieniał z takim głosem jakby mówił do dziecka.
Michelle spiorunowała go wzrokiem.
-Myślałam, że się ukrywacie. -zbyła jego wcześniejsze słowa.
-To tylko gościu od pizzy. -chłopak uniósł brwi i zrobił taką minę, jakby West powiedziała najgłupszą rzecz na świecie. -Myślisz, że od razu po tym jak wręczy nam pizzę, pobiegnie po kolesi z gangu, da im nasz adres a na sam koniec okaże się, że w sumie to nie jest do końca pizzerman, tylko członek gangu ale dorabia sobie rozwożąc włoskie ciasta? 
Przez cały posiłek, Michelle już się nie odezwała. 

***

Znowu wzięli mnie za sprzątaczkę. Musiałem zmywać zaległe już od tygodnia naczynia, które piętrzyły się w zlewie tworząc wysoką wieżę. Oczywiście wiedziałem, że to sprawka Michaela. Kto inny budowałby budynki z naczyń? Na szczęście zostało mi już tylko parę talerzy, kilka sztućców i garnek. Opuszki moich palców wyglądały już jak stare rodzynki a nie chciałem by wyglądały jeszcze gorzej. 
W pewnej chwili rozległ się głośny trzask tłuczonego szkła. Podskoczyłem zaniepokojony, kiedy zdałem sobie sprawę, że kuchenne okno rozleciało się w drobny mak. Patrzyłem jak palant w dziurę znajdującą się w ścianie i wziąłem kilka głębokich wdechów i wydechów, starając się uspokoić. 
-Michael -bąknąłem wychodząc z kuchni. -Wybuchło nam okno.
Chłopak spojrzał na mnie bez żadnych emocji wypisanych na twarzy. Michelle nie było w salonie. 
-Słucham? -zapytał podnosząc się z kanapy.
-Myłem naczynia, aż nagle nasze okno się rozleciało. -wyjaśniłem i wszedłem z powrotem do kuchni. -Widzisz?
Clifford spojrzał na szkło walające się po ziemi i na dziurę w ścianie w której powinno znajdować się okno.
-Myślałem, że to ty rozwaliłeś jakieś talerze. -pokręcił głową z niedowierzaniem. -Co teraz?
Podrapałem się po głowie, po chwili patrząc w oczy przyjaciela.
-To szalone co teraz powiem, ale może się przeprowadzimy? -spytałem pewnie. -Gdzieś z dala od Sydney, od tego całego syfu. Zdążylibyśmy wszystko sobie poukładać a może nawet pozbylibyśmy się tego gangu na jakiś czas.
Michael spojrzał na mnie całkiem spokojnie a po chwili zaczął kiwać głową w górę i w dół, jakby nad czymś myślał.
-Dobry pomysł. -powiedział po chwili. -Zacznę szukać jakiegoś fajnego domu wieczorem. A ty zajmij się przekazaniem tego reszcie. 


Ashton:

Wziąłem głęboki wdech, po czym wysiadłem z auta. Nasunąłem okulary przeciwsłoneczne na nos, włożyłem ręce do kieszeni spodni, po czym ruszyłem w stronę wielkiego, zielonego budynku. Nie rozglądałem się, nie patrzyłem na mijających mnie ludzi, nie słuchałem dźwięków miasta, ignorowałem wszystko i wszystkich. Patrzyłem na swoje stopy poruszające się jakby bez mojej zgody. Lewa, prawa, lewa, prawa. 
Pchnąłem drzwi, a gdy przekroczyłem próg, uderzyło mnie chłodne powietrze z klimatyzatora. Nie zdejmując okularów skierowałem się do recepcji. Za ladą siedziała szczupła kobieta na oko po czterdziestce. Gdy mnie zobaczyła, uśmiechnęła się przyjaźnie i wstała. 
-Dzień dobry. W czym mogę pomóc? - zapytała melodyjnym głosem. Zawahałem się. Czy naprawdę byłem gotowy na to, co chciałem właśnie zrobić? Przełknąłem ślinę. 
-Chciałbym zabrać Nicole Sky. - powiedziałem po chwili ciszy. Kobieta spojrzała na mnie podejrzliwie, marszcząc brwi. Mimo tego w jej oczach nie widziałem gniewu. Raczej ostrożność. Z plakietki przyczepionej do jej uniformu wyczytałem, że nazywa się Jane Clark. 
-Jesteś z rodziny? - zapytała. Skinąłem głową, nie mogąc odpowiedzieć przez ściśnięte gardło. Zawahała się, ale ostatecznie kiwnęła głową. Sięgnęła po jakąś kartkę i podała mi ją.
-Proszę wypełnić formularz we wszystkich wskazanych miejscach. Proszę tu usiąść. Gdzie pan zamierza ją zabrać? - zapytała. 
-Do rodziny na wieś. Myślę, że to dobrze jej zrobi. - powiedziałem cicho. Jane pokiwała głową ze współczuciem. 
-Rozumiem. Zaraz przyprowadzę..? - spojrzała na mnie pytająco. 
-Kuzynkę. - odparłem, nie patrząc na nią. Kiwnęła głową, po czym oddaliła się korytarzem i po chwili zniknęła za zakrętem. Odetchnąłem, kręcąc głową. Usiadłem na wyznaczonej kanapie, wziąłem długopis ze stołu i zacząłem wypełniać puste pola na formularzu. 
Dziwiło mnie jak oni z tego domu opieki czy jak to tam zwał mogą być aż tak naiwni. Czy tu się nie sprawdza kto jest czyją rodziną? Wystarczyło powiedzieć i już? Przecież kłamałem. To było widać. Ale może tak właśnie się to tutaj odbywa. Nie ważne kto przyjdzie kogoś zabrać, ważne że w ogóle przyjdzie. 
Westchnąłem, znów kręcąc głową. Nie mogłem uwierzyć, że to robię. Że ją stąd zabieram. Nie wierzyłem wczoraj, gdy postanowiłem to sobie po rozmowie z Michelle. Nie wierzyłem, gdy szukałem informacji, gdzie zawieźli Nicole po wypisaniu ze szpitala. Nie wierzyłem wypełniając ostatnie pole w formularzu. 
-Proszę za mną, Nicole. Już jesteśmy. Och, tutaj jest twój kuzyn, który cię stąd zabierze. Przystojny, prawda? - usłyszałem nad sobą głos Jane. Zamarłem, z długopisem nad kartką. Kątem oka widziałem obok siebie dwie pary nóg. Jedne były w czarnych rajstopach i butach na wysokim obcasie, a drugie w jeansach i białych trampkach. 
Powoli podniosłem głowę, czego od razu pożałowałem. Była tu. Stała przede mną. Wszystko wokół zdawało się zniknąć. Nicole była strasznie chuda i blada, ręce niespokojnie mięły bluzkę, a oczy zdawały się dziwnie puste.  
Uśmiechnęła się do mnie niepewnie, a ja poczułem jak pęka mi serce. 
-Cześć. - wydukała. Zagryzła wargę w tak znajomy mi sposób, że miałem ochotę rzucić się na nią i zatrzymać w uścisku na wieczność. Wstałem na chwiejnych nogach i z trudem powstrzymałem się, by nie dostać drgawek. 
-Cześć, Nicole. - odparłem, ale mówienie sprawiało mi trudność. - Dziękuję pani za przyprowadzenie mojej kuzynki. - Jane skinęła głową, uśmiechając się. Oddałem jej formularz. Przejrzała go, po czym znów na mnie spojrzała. 
-Cieszę się, że mogłam pomóc. W takim razie, życzę ci szczęścia, Nicole. - powiedziała, a dziewczyna uśmiechnęła się do niej niepewnie, tak jak wcześniej do mnie. 
-Do widzenia. - szepnęła, a Jane pomachała jej, gdy wychodziliśmy. Trzymałem dłoń na plecach Nicole prowadząc ją do auta. Dziewczyna miała na sobie skórzaną kurtkę, te samą, co w dniu wypadku. Ubranie zdawało się w ogóle nie być zniszczone. Może w jednym miejscu na łokciu było trochę zdarte, ale poza tym wyglądało dobrze. Odwróciłem od niej wzrok, starając skupić się na czymkolwiek innym. 
Otworzyłem drzwi od strony pasażera, a Nicole wsiadła posłusznie, jakby ufała mi bezgranicznie. Była to bolesna myśl, która wprawiła mnie w złość do samego siebie. Trzasnąłem drzwiami tak mocno, że jakiś koleś, idący z psem na smyczy spojrzał na mnie dziwnie. Miałem ochotę pokazać mu środkowy palec, ale się powstrzymałem. 
Wsiadłem do auta, po czym przekręciłem kluczyki w stacyjce i wyjechałem z parkingu. Jechałem powoli, bojąc się zwiększyć prędkość. Nicole wyglądała przez okno, trzymając dłonie na kolanach jeansów. Nagle odwróciła się do mnie, a ja szybko odwróciłem wzrok. 
-Więc jesteś moim kuzynem? - zagadnęła nieśmiało. 
-Nie do końca. - mruknąłem, nie chcąc zdradzić po głosie, że rozmowa z nią sprawia mi trudność. Przekrzywiła głowę, a ja znów poczułem to bolesne ukłucie w sercu, rozpoznając ten ruch. 
-A gdzie mnie zabierasz? - zadała kolejne pytanie. 
-Za niedługo się przekonasz. - odparłem, wciąż nie wierząc, że ze wszystkich miejsc na ziemi, wybrałem właśnie to. 


* * *


Uniosłem dłoń zaciśniętą w pięść, by prawie natychmiast ją opuścić. Tę czynność powtórzyłem już chyba z pięć razy. Wpatrywałem się w tak dobrze mi znane dębowe drzwi z kwadratowymi szybkami układającymi się pionowo i nie mogłem się zdobyć by do nich zapukać. 
Nicole stojąca obok mnie, co chwilę rzucała mi zaciekawione spojrzenia, przez co denerwowałem się jeszcze bardziej. Zacisnąłem usta i znów uniosłem pięść, lecz nie mogłem wykonać tego jednego, prostego ruchu w przód. Zrezygnowany opuściłem dłoń. 
-Może po prostu zapukasz? - zagadnęła Nicole, a ja sapnąłem zdenerwowany.
-To nie takie proste. - warknąłem, przeczesując ręką włosy. Nicole uśmiechnęła się, po czym nieoczekiwanie wzięła moją rękę, zacisnęła mi palce w pięść i zapukała do drzwi. Stałem jak skamieniały, a od jej dotyku wszystkie włoski zjeżyły mi się na karku. Nie zasługiwałem na jej bliskość. Nie zasługiwałem na nią. Puściła mnie i znów się uśmiechnęła. 
-Jednak to nie było takie trudne, nie? - powiedziała wesoło. Odwróciłem wzrok od jej twarzy. Nie mogłem znów budzić w niej zaufania. Musiałem ją od siebie odsunąć. Jednak bałem się, że nie dam rady tego zrobić. 
Nikt nie otwierał. Może nie było ich w domu? Ale to niemożliwe. Zagryzłem wargi i odwróciłem się, by odejść do samochodu, gdy nagle usłyszałem odgłos otwieranych drzwi. Spojrzałem przez ramię, zdając sobie sprawę, że miałem nadzieję, że nikt nie otworzy. Chciałem mieć wymówkę, by stąd odjechać i nigdy nie wracać. 
-Ashton! - krzyknął mały chłopiec, który otworzył drzwi, po czym rzucił się na mnie, przytulając się do mojego brzucha. Nie mogłem go objąć. A tak bardzo chciałem. 
-Wróciłeś.. wiedziałem.. wiedziałem, że wrócisz. Nie mógłbyś mnie.. mnie zostawić. - szeptał mój brat, Harry, krztusząc się łzami. Myślałem, że zaraz pęknie mi serce. Po raz drugi tego dnia.
Nicole patrzyła na nas zafascynowana, ale nic nie mówiła. Delikatnie odsunąłem od siebie Harry'ego. Wyrósł. I wydawało mi się, że wydoroślał, ponieważ w jego oczach była jakaś powaga, której wcześniej nie było. Ale wciąż był dzieckiem. 
-Gdzie rodzice? - zapytałem cicho. Harry patrzył na mnie wielkimi oczami, jakby nie wierzył, że to naprawdę ja. Przełknąłem ślinę. 
-W salonie. Chodź, mama strasznie się ucieszy! I Lauren zaraz wróci od koleżanki.  Mama jest przeziębiona, dlatego nie chodzi do pracy, ale myślę, że niedługo wyzdrowieje. Mamy jechać do wesołego miasteczka w środę, może pojedziesz z nami?  - mówił, biorąc mnie za rękę i ciągnąc w stronę salonu. Pod tym względem się nie zmienił. Mówił, mówił i mówił, jakby nigdy nie miał dość. 
Odwróciłem się i wyciągnąłem do Nicole rękę. Ujęła ją i ruszyła za mną i Harrym do salonu. Na kanapie siedziała mama, przykryta kocem i oglądająca telewizję. Gdy mnie ujrzała, zamarła z uniesionym pilotem. 
W tym samym momencie drzwi za nami się otworzyły, a do mnie dobiegł głos Lauren, która oznajmiała, że wróciła i że ten upał ją załamuje. Nicole schowała się za mną, ale wciąż ściskała moją dłoń. 
Lauren stanęła w drzwiach salonu i gdy jej wzrok zatrzymał się na mnie, wytrzeszczyła oczy. Przez chwilę nikt się nie odzywał, a potem jak na sygnał rzuciły się na mnie dwie pary rąk. Harry też chciał się dołączyć do przytulania i całowania, lecz był wciąż za mały i nie mógł się do mnie dostać. 
-Ej.. no weźcie przestańcie.. serio, miażdżycie mnie. Tlenu! Rany, czyja to ręka?! Hej.. no stop. Potrzebuje przestrzeni. Nie mogę oddychać.. serio. - mamrotałem, starając się patrzyć w podłogę. Nie mogłem znieść widoku ich szczęśliwych twarzy. Jakby to, jak ich potraktowałem nie miało znaczenia. Ważne, że wróciłem. Ale ja nie zamierzałem tu zostawać. 
-Dajmy mu trochę przestrzeni. No już. - powiedziała mama, a oni odsunęli się ode mnie. Wziąłem głęboki wdech. 
-Ta.. um.. mam do was prośbę. Szczególnie do ciebie, mamo. - ostatnie słowo przyszło mi z trudem. Trudno mi było się tak do niej zwracać po tym wszystkim. Widząc moje poważne spojrzenie, uśmiech zniknął z jej twarzy. 
-Nie zostanę z wami. Zaraz wyjeżdżam i nie zamierzam wrócić. Chciałbym, byście zajęli się Nicole. - mama spojrzała na mnie z takim bólem, że sam chciałem sobie walnąć w twarz. Nicole mocno ścisnęła moją rękę, ale nie wiedziałem, czy jest zła, czy wystraszona. 
-Ona ma amnezję, a nie ma gdzie się podziać. Pomyślałem, że tu miałaby spokój. Mogłaby sobie wszystko powoli przypominać. Możecie jej dać mój pokój. Gdyby tylko coś sobie przypomniała, zadzwońcie do mnie. - kontynuowałem szybko, nie patrząc na nich. W pokoju zapadła martwa cisza. Podniosłem wzrok i napotkałem wściekłe spojrzenie Lauren. 
-Wiedziałam, że tak będzie. Nie dość się mama przez ciebie wycierpiała? A ja i Harry? Nie mogę uwierzyć, że w ogóle masz czelność tu przychodzić po tym wszystkim. I jeszcze prosisz o przysługę?! Jesteś okropny! - krzyknęła, po czym wybiegła z salonu. Zacisnąłem zęby, by nie krzyknąć na nią. Taki odruch. Wiedziałem, że wszystko co mówi to prawda. Ale mimo wszystko chyba trochę przesadzała. 
-Oczywiście, że się nią zajmiemy. Chodź, kochana. - szepnęła mama, a ja zdałem sobie sprawę, że z trudem powstrzymuje łzy. Poczułem do siebie taką odrazę, jakiej nigdy wcześniej nie czułem. Mama wzięła Nicole za rękę i poprowadziła ją w stronę schodów na piętro. Nim zniknęły, Nicole rzuciła mi pytające spojrzenie, jakby oczekiwała wyjaśnień. Ja jednak szybko odwróciłem wzrok. 
Zostałem sam z Harrym, który patrzył na mnie tymi wielkimi oczami. Odwróciłem się, by jak najszybciej wyjść z tego domu. Byłem już przy drzwiach, gdy usłyszałem za sobą cichy głosik. 
-Wrócisz, prawda? Nie zostawiłbyś nas dwa razy. Proszę, Ashton.. - Harry najwyraźniej płakał, ale starał się panować nad głosem. Nie mogłem tego znieść. Jego, było mi zostawić najtrudniej. Nie wiem czemu. 
Nic nie odpowiedziałem, tylko otworzyłem drzwi i wyszedłem na zewnątrz. Czym prędzej wsiadłem do auta i już po chwili jechałem autostradą do domu. Do przyjaciół. 
Jednak po chwili zjechałem na pobocze, wyłączyłem silnik i oparłem głowę o kierownicę. Tego było zbyt wiele. Zbyt wiele cierpienia widziałem. Zbyt wiele widziałem łez. Zbyt wiele smutku. Zbyt wiele razy sam przyczyniłem się do ranienia ludzi, na których mi cholernie zależało. 





Jak się wam podobał rozdział 16? :)
Mamy nadzieję, że był ciekawy ahah
Ponieważ, zaczął się rok szkolny, będzie nam ciężej dodawać rozdziału z powodu braku czasu ale zrobimy wszystko co w naszej mocy by rozdział pojawiał się co weekend.
Chcemy ogłosić, że powstało na twitterze konto z cytatami z naszego fanfiction! ♥
Username tego konta znajdziecie w zakładce "On Twitter" i liczymy, że dacie follow temu kontu oraz osobie która go prowadzi.
Chciałybyśmy bardzo podziękować za prawie 60 obserwujących na blogu oraz za prawie 50000 wyświetleń! 
Jeżeli niektórzy przesiadują na koncie o Revenge na Twitterze to wiedzą, co się wydarzy kiedy przekroczymy 50000 :)
Lecz wiemy, że są osoby które mogą na twitterze nie przesiadywać więc wytłumaczymy:
jeżeli przekroczymy 50000 wyświetleń na blogu, będziemy robić pytania&odpowiedzi na koncie Revenge na twitterze pewnego dnia :) jeszcze co do szczegółów się zgadamy ale najprawdopodobniej byłoby to w któryś weekend.
Jeszcze raz bardzo wam za wszystko dziękujemy i liczymy na komentarze! 
Do następnego,
Papa, xxxx