wtorek, 26 sierpnia 2014

Rozdział 15

Luke:

Minęły dwa tygodnie od powrotu Ashtona do domu. Dwa tygodnie od wiadomości, że Nicole ma amnezję. Dwa tygodnie odkąd Michelle się do mnie nie odzywa... Dwa tygodnie. 
Były to chyba najgorsze dwa tygodnie od czasu, kiedy zabito mi rodzinę. 
Cieszę, że Ashton wrócił do nas ze szpitala ale jest mi przykro z powodu Nicole. Niby jej nie znałem, chyba nawet nie wiem czy umiałbym powiedzieć jak wygląda, ale jednak jest najlepszą przyjaciółką Michelle. A na niej mi cholernie zależało. 
Wiedziałem, że West nie będzie chciała ze mną rozmawiać przez jakiś czas, ale nie powiedziałbym, że aż tak długo. Jest mi bez niej okropnie. Próbowałem ją przepraszać wiele razy ale ani razu nie dopuściła mnie do słowa. Brakuje mi jej...
-Jak się czujesz? -Michael wparował do mojego pokoju bez ostrzeżenia.
Podskoczyłem na łóżku, zaskoczony wejściem Clifforda.
-Chujowo ale stabilnie. -burknąłem, unosząc wzrok na niego. -A ty?
Przyjaciel podszedł bliżej i usiadł na krześle przy moim biurku.
-Wyglądasz okropnie. -zaśmiał się. -"Stabilnie"? Raczej nie, Hemmings. Nie wychodzisz od kilku dni z pokoju. Masz worki pod oczami. I jeśli się nie mylę, to chyba nawet odrobinę schudłeś. 
-Nie zrozumiesz mnie. -powiedziałem cicho po kilku minutach.
-Jeżeli startujesz na modelkę... -Michael położył mi rękę na ramieniu. -To rozumiem. 
Spojrzałem na niego zdezorientowany a on uśmiechnął się do mnie delikatnie, jakby to co powiedział było całkiem na serio. 
-Jesteś pojebany. -odparłem, patrząc na niego. -I to nieźle pojebany.
-Czyli nie kręci cię modeling? 
Zaśmiałem się i klepnąłem Michaela w ramię.
-Dzięki. -uśmiechałem się szeroko.
-Za co? -odwzajemnił mój uśmiech. 
-Chcąc czy nie chcąc, poprawiłeś mi humor. -wstałem z łóżka. -A teraz idę coś zjeść.
Wyszedłem z pokoju nie reagując na to co zrobi Michael i ruszyłem w stronę schodów prowadzących na dół. Po chwili usłyszałem szybkie kroki, najprawdopodobniej Clifforda, za mną. 
-Jakieś wieści? -zapytałem, gdy stanął obok mnie już na parterze. 
Weszliśmy do kuchni i zacząłem przygotowywać sobie jedzenie.
-Nie. -pokręcił głową. -Od dwóch tygodni jest cicho.
-To chyba dobrze, prawda? -spojrzałem na niego kątem oka. -Dali sobie spokój.
Michael oparł się obok mnie o blat.
-Nie byłbym tego taki pewny. -prychnął. -To są zawodowcy. Wiedzą co mają robić. Zaskoczą nas w najmniej spodziewanym momencie.
Spojrzałem na niego zamyślony.
-Jak to? -odłożyłem pudełko z płatkami na bok. -Wypadek Asha powinien ich zatrzymać.
Clifford zaśmiał mi się prosto w twarz.
-Za dużo bajek się naoglądałeś. -odszedł od blatu i postawił czajnik na herbatę. -Ten wypadek tylko ich nakręcił. Ci ludzie mają idealnie napisany scenariusz. -spojrzał na mnie kątem oka. - już ci to chyba mówiłem. To nie koniec Luke.

***

Stałem przed drzwiami Michelle, czując się jak kompletny debil. Przyszedłem tutaj aby ją przeprosić ale za pewne znowu mi się nie uda. Trzeba to zmienić. Dzisiaj będę stanowczy. Przeproszę ją, chociażby siłą. Jakkolwiek to brzmi... Tak, to brzmi masakrycznie.
-Kto tam? - zapukałem i po chwili usłyszałem głos Michelle zza drzwi.
Uchyliłem je lekko i wszedłem do środka.
-Znowu ty... -wywróciła oczami i założyła słuchawki na uszy.
Zamknąłem za sobą drzwi i podszedłem do łóżka na którym siedziała. 
-Wyjmij je. -rozkazałem jej twardo.
Dziewczyna, jakby na złość, podgłośniła muzykę w słuchawkach i teraz bujała głową na boki udając, że mnie nie widzi.
-Wyjmij je. -powtórzyłem, starając się zachować spokój. 
Michelle uśmiechnęła się do mnie drwiąco.
Przybliżyłem się do niej gwałtownie i wyszarpnąłem słuchawki z jej ucha.
-Posłuchaj mnie w końcu! -wrzasnąłem, widząc że dziewczyna chce coś powiedzieć. 
Spiorunowała mnie wzrokiem ale finalnie nic nie powiedziała, więc skorzystałem z ciszy.
-Przepraszam cię. -zacząłem. -Nie chciałem wtedy tak na ciebie wylecieć ale się o ciebie martwiłem. Nigdy do głowy by mi nie przyszło, że masz klaustrofobię czy coś. Jezu... -pokręciłem głową. -Nie umiem przepraszać, ale jest mi bardzo przykro, więc...
-Zamknij się. -warknęła Michelle, co sprawiło, że spojrzałem na nią jak zbity pies. -Po prostu nie chcę mieć już z tobą nic do czynienia. Daj mi spokój.
Przygryzłem wargę z nerwów a moje ręce zaczęły się pocić. Przecież ją przeprosiłem.  
-Wyjdź stąd. -powiedziała po chwili, wskazując mi dłonią drzwi. 
Siedziałem jeszcze kilka sekund na jej łóżku, lecz po chwili wstałem i skierowałem w stronę wyjścia. 

***

Od kilku godzin leżałem w swoim pokoju, starając sobie wszystko poukładać w głowie. Po co ja w ogóle stąd rano wychodziłem? Obyło by mi się bez wiadomości Clifforda, że "to nie koniec". A także o wiele lepiej bym się czuł, gdyby nie zachowanie Michelle wobec mnie. Zgoda, ostatnimi czasy kiedy wchodzę do jej pokoju by z nią pogadać to ona nie chce ze mną rozmawiać i kończy się podobnie ale dzisiaj w jej oczach ujrzałem ból i chyba nawet strach. Uwierzyłem jej, kiedy mi powiedziała, że nie chce mieć ze mną nic do czynienia. Naprawdę tak myślała. I to mnie najbardziej bolało. Jak mam chronić kogoś, kto mnie nie chce znać? 





Michelle:

Oparłam brodę na dłoniach i westchnęłam. Luke mógłby sobie dać w końcu spokój. Przecież chyba widzi, że jego starania przeproszenia mnie są daremne... Ale coraz ciężej jest mi patrzeć na jego smutną twarz. Zacisnęłam powieki, chcąc odpędzić z głowy obraz jego twarzy, która była albo smutna, albo wściekła. Jego słowa, którymi tak mnie zranił, wciąż rozbrzmiewały mi w uszach. 
Zagryzłam wargę, po czym podeszłam do okna. Nie uchylając zasłon skrzyżowałam ręce na piersi i wpatrzyłam się w czarną tkaninę. Wyobrażałam sobie, że na zewnątrz pewnie świeci słońce, a niebo jest bezchmurne. Wiatr porusza drzewami, a ptaki śpiewają wesołe melodie. Westchnęłam. Tak bardzo chciałam znów wyjść na słońce.  
Nagle coś za moimi plecami głośno huknęło. Odwróciłam się przerażona, a widząc Michaela, który trzasnął drzwiami, przestraszyłam się jeszcze bardziej. Nagle coś zaskrzypiało, a górny zawias puścił tak, że drzwi utrzymywały się tylko na dolnym i teraz przechylały się dziwnie. Patrzyłam na to z rozdziawionymi ustami. 
-O cholera. - mruknął Michael, przyglądając się drzwiom. W jego oczach nie było jednak jakiegoś zakłopotania tym, że właśnie je rozwalił. 
-"Cholera"?! Wiesz, że jest coś takiego jak pukanie?! - wrzasnęłam, a Clifford skrzyżował ręce na piersi i ze zmarszczonym czołem wpatrywał się w drzwi. 
-Przecież zapukałem o ścianę i to dość głośno. - odparł spokojnie, nie patrząc na mnie. 
-Drzwiami! - krzyknęłam, patrząc na niego wściekłym wzrokiem. 
Pogroził mi palcem. 
-Każdy ma swój sposób pukania. Ashton czasami wali głową w ścianę dwa metry od drzwi, więc nie mów mi, że to ja jestem debilem. - rzucił, ale przez jego twarz przemknął wyraz smutku, jakby myśl o Irwinie sprawiała mu przykrość.  Pokręcił głową, a jego mina znów nie ukazywała żadnych emocji. Chwycił drzwi i próbował przywrócić je do normalnego stanu. Skończyło się na tym, że drugi zawias też puścił, a drzwi zostały w rękach Michaela. 
Jęknęłam, zakrywając twarz dłońmi.
-To się nie dzieje naprawdę. - szepnęłam, przyciskając sobie palce do oczu. 
-Mamy chujowe drzwi w tym domu. - coś huknęło, a gdy ściągnęłam dłonie z twarzy stwierdziłam, że Clifford po prostu zrzucił urwane drzwi na podłogę i patrzył na nie jakby kryły jakąś tajemnicę. 
-Jacy mieszkańcy, takie drzwi. - mruknęłam, a w zamian otrzymałam ostrzegawcze spojrzenie Michaela. Wszystkie włoski zjeżyły mi się na karku. 
-Lepiej uważaj na słowa. Bo może w nocy przyjdzie jeden z mieszkańców i przypierdoli ci tymi drzwiami. - syknął, opierając się o ścianę i wkładając ręce do kieszeni spodni. Zadrżałam, wiedząc że Michael byłby do tego zdolny. 
-Po co tu przyszedłeś? - zapytałam, chcąc odbiec od tematu. Clifford przekrzywił głowę, patrząc na mnie uważnie, a ja zagryzłam wargę.
Z wyrazu jego twarzy poznałam, że się waha. Niemal mogłam sobie wyobrazić bitwę, która toczyła się w jego głowie. A ja byłam bardzo ciekawa, co też Michael Clifford miałby mi do powiedzenia. Choć w głębi duszy także się bałam. 
Po kilku minutach milczenia westchnął, przejeżdżając ręką po włosach. 
-Nie powinnaś tak z nimi pogrywać. - szepnął w końcu. Wbiłam w niego zdezorientowane spojrzenie. Clifford ciągle patrzył na mnie uważnie, jakby mnie oceniał. 
-O co ci chodzi? - zapytałam. 
-O Caluma i Luke'a. - mruknął niechętnie, jakby ten temat nie był jego ulubionym. W sumie nie dziwiłam się. Pewnie wolał rozmawiać o tym jak pobić kogoś na 100 różnych sposobów. 
-O co ci chodzi? - powtórzyłam głupio. Michael sapnął ze zniecierpliwieniem, a ja mogłam sobie wyobrazić jak z trudem powstrzymuje chęć uderzenia mnie. Cofnęłam się mimowolnie. 
-Grasz na ich uczuciach. - powiedział zniecierpliwiony. - Nie widzisz tego? Jak manipulujesz nimi oboma? Przez ciebie są całkiem innymi ludźmi. 
-Ja wcale nie.. - zaczęłam, ale mi przerwał. 
-Och, nie? Calum jest cały w skowronkach, ciągle łazi po domu i mówi jaki ten świat jest cudowny. Jeszcze trochę, a będzie robił nam wianki z cholernych kwiatków, a sam będzie siedział przy stole i wyrywał im płatki bawiąc się w kocha, nie kocha. A Luke dziś rano leżał na łóżku i wyglądał jakby przejechał go czołg. On się nad sobą użalał! Luke! Cholera on jest ostatnią osobą, która powinna się nad sobą użalać! - wykrzyknął Clifford, a ja już całkiem wcisnęłam się w ścianę. 
-To nie moja wina.. - szepnęłam niezbyt pewnie. Michael wyciągnął ręce z kieszeni i wyciągnął je do mnie, jakby chciał mnie udusić, ale potem zacisnął je w pięści, robiąc głupią minę, jakby sam siebie siłą powstrzymywał. 
-Dobra, nieważne. Mam dość. Pomyśl nad tym, co ci powiedziałem. - mruknął, rzucił mi niemiłe spojrzenie, po czym wyszedł z pokoju. Chciałam zawołać za nim, żeby zamknął drzwi, ale w porę uświadomiłam sobie, że te leżą u moich stóp. No świetnie. Ten dzień jest coraz ciekawszy. 


* * *


-Ashton! 
Chłopak zamarł, z jedną nogą uniesioną w powietrzu. Odwrócił się powoli i spojrzał na mnie z niechęcią. Właśnie przechodził obok mojego pokoju, a skoro nie miałam drzwi, to go zobaczyłam i zawołałam. Próbowałam go jakoś uchwycić w ciągu tych dwóch tygodni, ale on zdawał się mnie unikać. Nie wiedziałam czemu, skoro w naszej ostatniej (i chyba jedynej) rozmowie wydawało mi się, że jakoś się polubiliśmy. 
Przyjrzałam mu się uważnie. Był strasznie blady, miał cienie pod przekrwionymi oczami, a włosy były trochę za długie. Ubranie miał pomięte, jakby w nim spał, a jego plecy były zgarbione. Do tego wydawało mi się, że schudł. W ręku trzymał kubek z parującą kawą. 
-Czego? - warknął, ale w jego głosie wrogość zdawała się być wymuszona. W jego oczach bowiem czaił się strach. Ale czego on miałby się bać? Mnie? Dobre sobie, byłam niższa niż on chyba o głowę, a do tego strasznie chuda. 
-Uhm.. Chciałam tylko spytać jak się ma Nicole. - powiedziałam, a on wciągnął z sykiem powietrze, jakbym poruszyła zakazany temat.
-Ona.. ona ma się dobrze. - odparł, ale jego głos, gdy to mówił był zachrypnięty. Zmarszczyłam brwi, próbując wyczytać coś z jego oczu, ale on uparcie odwracał ode mnie wzrok. Trzymał kubek obiema rękami, a ja dopiero teraz zobaczyłam, jak drżą. Aż dziwne, że Irwin nie wylał jeszcze całej zawartości kubka. 
-Ashton? - zacisnął usta w wąską kreskę. Zrobiłam krok w jego stronę, mając coraz gorsze przeczucia. - Gdzie jest Nicole? 
Zamrugał gwałtownie, wpatrując się uparcie w ścianę. Warga mi zadrżała, mimo iż niczego się jeszcze nie dowiedziałam. Czułam bolesne kłucie w piersi, a w gardle miałam gulę. 
-Co tu się dzieje? - odwróciłam się do Caluma, który szedł ku nam korytarzem. Mimowolnie wyobraziłam go sobie jak robi wianki z kwiatów. Widząc moje spojrzenie, uniósł brwi, ale nic nie powiedział. Następnie spojrzał na Ashtona i w jego oczach pojawiło się współczucie. 
-Michelle, zostaw Asha. Ma dużo pracy. - powiedział Hood, a ja spojrzałam na niego podejrzliwie. Mógł mieć racje. W końcu Irwin nie wyglądał za dobrze, co mogło znaczyć, że pracuje po nocach i nie ma czasu na nic innego. Jednak coś mi w tym nie pasowało. 
-Gdzie jest Nicole? Chyba możecie mi powiedzieć. - powiedziałam, patrząc to na jednego to na drugiego. 
Calum pokręcił głową. 
-Nie możemy. Mogłabyś wtedy do  niej pójść.. 
-No i co? I tak byśmy stąd nie uciekły. - przerwałam mu. Ashton przełknął ślinę, a jego szeroko otwarte oczy patrzyły na Hooda błagalnie. W jego zachowaniu było coś bardzo dziwnego. 
-To nie ma znaczenia. Nie możemy ci powiedzieć. - mruknął Cal, nie patrząc na mnie, tylko na Irwina. Zacisnęłam dłonie w pięści. Bolesne ukłucie w piersi nie znikało. Wiedziałam, że coś jest nie tak. 
-W takim razie sama ją znajdę. - warknęłam i odwróciłam się do nich, ruszając korytarzem. Otworzyłam pierwsze drzwi na lewo, ale w pokoju nic nie było, poza kilkoma szafkami. Ruszyłam dalej. 
-Michelle! Przestań! - krzyknął za mną Calum. Wiedziałam, że za mną idzie, ale nie obchodziło mnie to. Nie dam im się zaciągnąć do pokoju. Musiałam znaleźć Nicole. Otworzyłam drzwi na prawo, ale w nich też było pusto. 
Nagle z trzecich drzwi na prawo wyszedł Michael. Wpatrywał się w swój telefon, trzymając w ustach lizaka. Był tak zajęty telefonem, że byłby na mnie wpadł, gdyby nie usłyszał mojego chrząknięcia. Podniósł wzrok i spojrzał na mnie wrogo. Potem jego oczy zatrzymały się na czymś ponad moją głową. Zapewne na Calumie i Ashtonie. Uniósł brwi, zaskoczony. 
-Co robicie? - zapytał, patrząc na mnie, potem na chłopaków z tyłu. - Jakieś spotkanie satanistyczne? 
-Tylko ty w tym domu wyglądasz na satanistę. - mruknął Calum za moimi plecami. 
-A ty na chinola, fiucie. - syknął Clifford. 
-Chcesz się bić, pedale?
-Dawaj, cwelu.
Przecisnęłam się obok Michaela i znów zajrzałam do jednego z pokoi. Ktoś chwycił mnie za ramię, a gdy się obejrzałam, zobaczyłam, że to Clifford. Patrzył na mnie uważnie, tak samo jak wcześniej, ale efekt wrogości psuł lizak, tkwiący dalej w jego buzi. 
-Puść mnie. - zażądałam, a on uniósł brwi. 
-A gdzie ci się tak spieszy? - zapytał, a jego oczy zdawały się zaglądać w moje myśli. Odwróciłam wściekła wzrok. 
-Daj jej spokój, Michael. Michelle wracaj do pokoju. - mruknął Hood, pojawiając się obok mnie. 
-Nie. Zadałam wam pytanie i chce znać odpowiedź. Gdzie. Jest. Nicole. - ostatnie słowa powiedziałam z naciskiem. Michael jeszcze bardziej uniósł brwi, a Calum westchnął, pocierając ręką czoło. 
-Michelle to nie jest.. - zaczął Hood, bardzo zmęczonym tonem. Nawet Michael zdawał się być łagodniejszy. Puścił mnie, a gdy na niego spojrzałam w jego oczach nie czaiła się już złość. Oczywiście nie było w nich też dobroci, ale do tego byłam przyzwyczajona. 
-Ja.. Powiem jej.. - dobiegł mnie cichy głos. Odwróciłam się do Ashtona, który nie patrzył na mnie, tylko w podłogę. Calum i Michael spojrzeli na niego niepewnie, ale on już się odwrócił i wszedł do mojego pokoju. Czym prędzej ruszyłam za nim. 
Irwin położył kubek z zimną już kawą na szafce, po czym usiadł na łóżku. Ja oparłam się o ścianę, krzyżując ręce na piersi. Ashton przeczesał ręką włosy, po czym spojrzał na mnie. 
-Coś się jej stało? - zapytałam, gdy już otwierał usta. Zamknął je i wpatrzył się we mnie. Szlag, mogłam się nie odzywać. Kilka sekund po prostu patrzył, a potem schował twarz w dłoniach. 
-Mieliśmy wypadek. - szepnął, a ja ledwo go usłyszałam bo po pierwsze mówił cicho, a po drugie, przez palce jego głos był stłumiony. - Ona.. ona ma amnezję. Ja.. zostawiłem ją w szpitalu. 
Zachwiałam się. Położyłam dłoń na ścianie, chcąc zachować równowagę. Wpatrywałam się w niego szeroko otwartymi oczami, z których nie chciały się polać łzy. Jakby to była nieprawda. Bo była. Nicole nie mogła mieć amnezji. Pewnie teraz siedziała w jednym z pokoi i czytała książkę. Była zdrowa. Szczęśliwa. 
-Przepraszam. Nie mogłem jej ochronić. Tam będzie bezpieczniejsza. Przepraszam. - szeptał Ashton, a ja zauważyłam, że ramiona mu drżą. Twarz dalej tkwiła w dłoniach, ale mimo to wiedziałam, że płacze. 
Opadłam na podłogę, bo moje nogi nie mogły utrzymać mojego ciężaru. Wpatrywałam się w Irwina, nie wiedząc jak zareagować. Powinnam być na niego zła. Powinnam go nienawidzić. Powinnam zwyzywać go od najgorszych. Naraził ją na niebezpieczeństwo, a potem zostawił ją całkiem samą w szpitalu. Chciałam na niego zwalić całą winę. Ale nie potrafiłam. W jego zachowaniu było coś, co nie pozwalało mi go znienawidzić. 
-Powiedz coś. - wyszeptał łamiącym się głosem. - Powiedz, że to moja wina. Powiedz, że mi tego nie wybaczysz. Proszę. Powiedz coś. 
Nie mogłam. Nie potrafiłam zrobić tego, o co mnie prosił. Bo mu współczułam. Zamiast złości, czułam tępy ból i współczucie. Bo zdałam sobie sprawę, że dla niego Nicole też była ważna. Nie miałam pojęcia, czy coś między nimi zaszło, ale najwyraźniej tak. Gdyby Nicole go nie obchodziła, nie wyglądałby tak, jak wygląda. Wydawał się być całkiem innym człowiekiem. Nie tym wesołym, który śmiał się z byle czego. Teraz nawet się nie uśmiechał. 
-Powiedz coś, do cholery! - wrzasnął, patrząc na mnie po raz pierwszy, od kiedy tu weszliśmy. Otworzyłam usta, ale nie mogłam nic wykrztusić. Wstałam i usiadłam obok niego.
-Zależało ci na niej? - zapytałam, ledwo słyszalnym głosem. Spojrzał na mnie tak, jakbym go spoliczkowała. Zagryzłam wargę, nie wiedząc co zrobić. - Nie nienawidzę cię. To.. to nie była twoja wina. 
Słowa z trudem mi przychodziły. Gardło miałam ściśnięte, ale łzy wciąż nie chciały przyjść. Ashton złapał się za głowę, znów uciekając ode mnie wzrokiem. 
-A właśnie, że moja! Powinnaś mnie nienawidzić. Dlaczego wszyscy mówią, że to nie moja wina?! Kurwa przecież to ja nie uważałem. To przeze mnie mieliśmy wypadek. I to ja ją tam zostawiłem! Dlaczego wszyscy tak na mnie patrzycie, jakbym to ja był poszkodowany?! To Nicole cierpi! Nie ja! Dlaczego nikt mnie nie zwyzywa?! - wrzasnął, a ja cofnęłam się. Potem jednak znów się przybliżyłam i położyłam mu dłoń na ramieniu. 
-Jesteś pewien, że to nie ty cierpisz? - zapytałam cicho. - Nikt cie nie wini, bo widzimy co się z tobą dzieje. Ty także odczuwasz ból. Nie powinieneś mieć do chłopaków pretensji. Oni po prostu nie chcą, byś się jeszcze bardziej dołował. To nie była twoja wina, Ashton. Zależało ci na niej, więc.. ja wierzę, że nigdy byś jej nie skrzywdził. 
Nie patrzył na mnie. Milczał, jakby rozważał moje słowa. Westchnęłam cicho, a mój oddech był urywany. 
-Powinieneś sam sobie wybaczyć, skoro wszyscy inni ci wybaczyli. - powiedziałam, wstając. Podeszłam do okna, ale jak zwykle nie odsłoniłam zasłon. Wpatrywałam się w materiał, myśląc co oni robią w tym szpitalu z Nicole. Muszę się z nią zobaczyć. Może jakoś namówię Luke'a.. nie, jego nie. Może Calum by mnie zawiózł? 
-Ashton? - zagadnęłam, a on mruknął coś na znak, że słyszy. - Mógłbyś mnie do niej zawieźć? 
Łóżko skrzypnęło, gdy wyprostował się gwałtownie. 
-Co? - zapytał głupio. Jego głos wciąż lekko drżał, ale już mniej. 
-Mógłbyś mnie zawieźć do Nicole? Proszę. - powtórzyłam. 
-To zbyt niebezpieczne. - szepnął. 
-Proszę, Ashton. - wyszeptałam, niepewna, czy mnie usłyszał. Oparłam czoło o chłodną ścianę, przypominając sobie uśmiech Nicole. Dopiero wtedy łzy popłynęły. 




Oto i jest długo wyczekiwany rozdział 15 :) 
Bardzo was przepraszamy, że tak długo musieliście na niego czekać ale po prostu sprawy się bardzo pokomplikowały i nie dałyśmy rady pisać.
Ale już jest i mamy nadzieję, że się wam podoba! :)
Przyznam, że to nie moja tematyka, jaka znalazła się w rozdziale.
Uwielbiam kiedy jest jakaś akcja i coś się dzieje a ten rozdział zrobiłyśmy bardziej spokojny. 
Ten rozdział też jest typem takiego "przejściowego" bowiem w następnym rozdziale zamierzamy was zaskoczyć :)
Teraz podziękowania ahah:
-Dziękujemy za prawie 50 obserwujących na blogu! Jesteśmy w szoku, bo nie dawno było 20.
-Dziękujemy za ponad 300 obserwujących na koncie Revenge na Twitterze!
-Dziękujemy za tyle wyświetleń! Dziennie na Revenge wchodzi ponad 200-300 osób i jesteśmy naprawdę zdziwione i zszokowane. Mimo naszej długiej nieobecności, wy i tak tutaj wchodziliście! ♥
-Dziękujemy za to, że po prostu z nami jesteście :) Kochamy was
Liczymy na wiele, wiele komentarzy (ups ahah) i szczerą opinię.
Do następnego
Papa, xxxx

poniedziałek, 4 sierpnia 2014

Rozdział 14

Ashton:


Otworzyłem oczy, ale zaraz je zamknąłem, porażony oślepiającą bielą. Jęknąłem, czując tępe pulsowanie w czaszce. Dotknąłem głowy i poczułem bandaż pod palcami. 
Uchyliłem odrobinę powieki, powoli przyzwyczajając się do jasności. Leżałem na białym łóżku, w białym pokoju, z białą szafką, białym sufitem, białymi ścianami, białymi drzwiami, białymi oknami, białymi obrazami i białą umywalką. Wow, ale dobranie kolorów. Niesamowite. Aż chce się żyć.
Usiadłem, czując jak każdy mięsień w moim ciele krzyczy z bólu. Zakręciło mi się w głowie, więc zamknąłem oczy, oddychając głęboko. Właśnie wtedy drzwi się otworzyły i do pokoju wszedł jakiś młody facet w kitlu lekarskim. 
Spojrzałem na niego podejrzliwie. 
-Więc obudziłeś się? Świetnie. Nazywam się Ben Long i jestem pomocnikiem twojego lekarza. - powiedział niezbyt pewny siebie. Od razu widać, że nowicjusz.
-Urzekła mnie twoja historia. A tak w ogóle to gdzie ja jestem? - zapytałem niemiło. Ben skrzywił się lekko. 
-W szpitalu. Ty i twoja przyjaciółka mieliście wypadek i.. - zaczął, ale ja już go nie słyszałem. Wspomnienia zalały mnie jak wielka fala. Jaskinia, pocałunek, pościg, dłoń Nicole zaciśnięta kurczowo na mojej dłoni, uderzenie, krzyk dziewczyny, ciemność. 
Wstałem jak oparzony, ale coś pociągnęło mnie i zakuło w rękę. Spojrzałem na nią i z zaskoczeniem stwierdziłem, że mam coś wszczepione w skórę. Spojrzałem dzikim wzrokiem na Longa, czując coraz większą złość. 
-Co to jest? Wyciągnij mi to kutasiarzu pierdolony, bo jak cię zajebie to będą cię musieli ze ścian zbierać. - krzyknąłem, a on cofnął się przerażony. 
-Spokojnie! To welflon, musisz go mieć. Dzięki niemu transportujemy ci środek przeciwbólowy w płynie. Połóż się, na litość boską! - zawołał spanikowanym głosem, widząc moją wściekłość. 
-W dupie mam jebany welflon! Gdzie jest Nicole?! Gadaj skurwysynu! - wrzasnąłem, a on cofnął się w stronę drzwi. 

                                                      -----> Włącz muzyczkę <-----

-Z twoją przyjaciółką nie jest dobrze. - powiedział cicho, drżącym głosem. - Ale spokojnie. Jest w dobrych rękach, naprawdę! 
-Jak to w nie jest z nią dobrze?! Odczep mi to cholerstwo, bo sam je sobie wyrwę, czaisz?! A jak już to zrobię to ci tak przypierdole, że będziesz gwiazdy przez tydzień widział! - krzyknąłem, szamotając się jak dziki. 
-Pójdę po lekarza. - pisnął tamten i zniknął za drzwiami. Kopnąłem szafkę, przewracając ją z trzaskiem, po czym sięgnąłem po welflon i zaciskając zęby, powoli wyciągnąłem go z żyły. W miejscu ukłucia pojawiła się kropla krwi, ale mnie to nie obchodziło. 
Rzuciłem się do drzwi i ruszyłem biegiem przez korytarz. Odpychałem pielęgniarki, które próbowały mnie zatrzymać, pragnąc za wszelką cenę znaleźć Nicole. Musiała gdzieś tu być. Już miałem otworzyć pierwsze lepsze drzwi, gdy mocna dłoń chwyciła mnie za ramię, odciągając kawałek. Odwróciłem się i walnąłem pięścią w twarz jakiegoś faceta w kitlu. Mężczyzna zatoczył się do tyłu, chwytając za twarz. Gdy na mnie spojrzał zamiast złości zobaczyłem naganę, która zbiła mnie z tropu. Dyszałem ciężko, wpatrując się w tego kolesia. 
-Gdzie jest Nicole? - wysapałem cicho, starając się opanować emocje. 
-Mogłeś zapytać od razu, a nie bić mnie w twarz. - warknął tamten, kręcąc głową. Nie poczułem się głupio. Byłem po prostu zmęczony i obolały, ale też zdesperowany. Musiałem ją znaleźć. Musiałem się upewnić, że nic jej nie jest. 
-Chodź ze mną. - mruknął doktorek, ruszając przed siebie korytarzem. Zatrzymał się przed jakimiś drzwiami i dał mi znak, bym też poczekał. 
-Zanim wejdziemy muszę ci coś powiedzieć. - zaczął poważnie. Zacisnąłem dłonie w pięści, czekając. Modliłem się w duchu, by wszystko było dobrze. By doktor powiedział mi, że Nicole czuje się świetnie i że nic jej nie jest. 
-Twoja przyjaciółka doznała wielu poważnych obrażeń. Między innymi ma złamane dwa żebra, przebite płuco, skręconą kostkę, oraz do tego liczne siniaki i guzy. To aż dziwne, że tobie nic się nie stało, prócz paru siniaków, oraz guzów i nacięć na głowie. Uderzyłeś głową w szybę, a ona rozbiła się i zostawiła liczne pocięcia na skórze, jednak myślę, że szybko się zagoją. Jednak podczas wypadku auto uderzyło w drzewo od strony pasażera, więc to może być przyczyna krytycznego stanu pańskiej przyjaciółki. - patrzyłem na niego tępo, nie dopuszczając do siebie jego słów. Nie, nie, nie. On kłamał. Nicole nic nie jest. Nie mogło być. 
-Kłamie pan.. to niemożliwe.. - szeptałem gorączkowo. Oparłem się o ścianę i ukryłem twarz w dłoniach, osuwając się na podłogę. 
-Niestety to prawda. I jest jeszcze jedno. Twoja przyjaciółka miała poważne uszkodzenie głowy. Aktualnie nie wiemy jak daleko sięga zanik pamięci, ale wydaje się nam że dziewczyna może nie pamiętać kilku ostatnich miesięcy.. 
-Co? Jaki zanik pamięci? - zapytałem tępo odsuwając dłonie od twarzy. Lekarz westchnął. 
-Amnezja. Pana przyjaciółka ma amnezje. - wyjaśnił, a w jego głosie słyszałem współczucie. Patrzyłem na niego nie dowierzając. Wstałem i odepchnąłem go, po czym z rozmachem otworzyłem drzwi, tak, że z hukiem uderzyły o ścianę. 
Moim oczom ukazała się identyczna sala w jakiej się obudziłem, ale w tej były trzy pielęgniarki i lekarz. Pochylali się nad łóżkiem, ale odwrócili się gwałtownie, słysząc hałas. Zrobiłem kilka kroków do przodu, nie odrywając wzroku od okaleczonej twarzy Nicole. Miała zabandażowaną głowę, plaster na brwi i nosie, a pod okiem siniaka pokrytego jakąś maścią. Do tego była strasznie blada, miała przymknięte powieki, posiniaczone ramiona i spierzchnięte usta a oddychanie sprawiało jej najwyraźniej trudność, bo krzywiła się ciągle, a oddech był charczący, nienaturalny. 
Chwyciłem się za głowę, nie mogąc oderwać od niej wzroku. To niemożliwe. To pomyłka. Wszystkie hałasy ucichły. Czas się zatrzymał. Jak zahipnotyzowany patrzyłem na Nicole. Była teraz taka słaba i krucha. Taka bezbronna. 
Otworzyła szeroko oczy i jej nieprzytomne spojrzenie zatrzymało się na mnie. Zaczerpnąłem głośno powietrza, licząc na to, że wypowie moje imię, że jakimś cudem zrzuci te bandaże i krzyknie "dałeś się nabrać!". Ona jednak przesunęła tylko wzrokiem po mojej twarzy i odwróciła się do lekarza. Poczułem bolesne ukłucie w sercu. 
Odwróciłem się i przepychając obok lekarza i jakiejś pielęgniarki wybiegłem na korytarz. Szedłem coraz szybciej i szybciej, chcąc odejść z tego miejsca. Nicole była tu bezpieczna. Bezpieczniejsza niż ze mną. 


* * *


Wpadłem do domu i skierowałem się natychmiast do swojego pokoju. Gdy wchodziłem po schodach po trzy stopnie na raz, zaciskałem ręce w pięści tak mocno, że paznokcie na pewno zostawiały na mojej skórze głębokie ślady. 
-Ashton? - podniosłem wzrok na Luke'a, który patrzył na mnie z mieszaniną niedowierzania i złości. Stał u szczytu schodów i zamarł z jedną nogą uniesioną. Minąłem go bez słowa, ale po chwili złapał mnie za ramię, więc wyszarpałem się. 
-Co ty odpierdalasz? - warknął, znów mnie łapiąc. Zamachnąłem się by go uderzyć, ale zrobił unik. - Co ci się stało? Gdzie Nicole? 
Stałem przed nim, zaciskając zęby i powstrzymując chęć urwania mu głowy. Oddychałem nierówno i wpatrywałem się z uporem w podłogę. Musiałem się uspokoić. Zapomnieć. Beze mnie będzie jej lepiej. Będzie mogła prowadzić normalnie życie. Będzie szczęśliwa. 
-Gadaj, fiucie, bo ci przywalę. - syknął Luke, a ja spojrzałem na niego z nienawiścią. 
-Chcesz wiedzieć co się stało?! Dobra, kurwa! Wziąłem Nicole na zakupy, potem, gdy wracaliśmy, ścigali nas. Pojechaliśmy w las, ale pojechali za nami. Zepchnęli nas z drogi i auto rozbiło się o drzewa. Obudziłem się w pierdolonym szpitalu z pierdolonym welflonem w ręce i bandażem na głowie. Jakiś spedalony doktor próbował mnie uspokoić, ale gówno poskutkowało. Wyciągnąłem sobie tą cholerną igłę i poszedłem szukać Nicole, ale zatrzymał mnie kolejny doktor więc mu przywaliłem. A później dowiedziałem się, że Nicole jest ledwo żywa i ma jebaną amnezję, kurwa! Starczy ci?! Zostawiłem ją tam, by mogła zacząć nowe życie, beze mnie! - chwyciłem się za głowę i odwróciłem, by oniemiały Luke nie widział moich łez. 
Ostatnim razem płakałem, gdy musiałem opuścić rodzinę. Od tamtej pory nigdy nie uroniłem choćby łzy. Aż do dzisiaj. Nie zdawałem sobie sprawy, że Nicole tyle dla mnie znaczyła. Przypomniałem sobie dni, gdy przychodziłem do niej i obserwowałem ją. Głównie kojarzyła mi się, siedząc na parapecie pod oknem z książką w dłoni. W skupieniu wpatrywała się w kartki, marszcząc brwi, jakby nie zgadzała się z fabułą. Czasem nawet płakała, a gdy pytałem ją co się stało, mówiła, że książka była wzruszająca. To mnie zafascynowało. Jak ktoś mógł aż tak kochać książki? Aż tak się zagłębiać w ich historii? Żyć nimi. 
Zacisnąłem powieki, chcąc wyrzucić z głowy obraz twarzy Nicole. Tego jak włosy opadały jej na twarz, a ona z rozdrażnieniem je odgarniała. To jak śmiała się z moich dowcipów. Jak rozmawiała ze mną, jakbym nie był przestępcą, tylko człowiekiem. Jak uspokajała mnie, gdy na nią krzyczałem, jakby miała gdzieś wyzwiska, które kierowałem do niej. Jak namawiała mnie, bym grał z nią w szubienicę, by odwrócić moją uwagę od problemów. Była moim aniołem, który podnosił mnie ilekroć zapominałem jak się lata. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że stała się dla mnie tak ważna. 
Nie mogłem uwierzyć, że ją tam zostawiłem. Że tak łatwo pozwoliłem jej odejść. Bez walki. Co ja powiem Michelle? Że przeze mnie najprawdopodobniej Nicole nie pamięta kim jest jej najlepsza przyjaciółka? Że jest w stanie krytycznym? Że zniszczyłem jej życie?
To moja wina, że z nią jest tak źle. To tylko i wyłącznie moja wina. Kolejne osoby które zawiodłem. Najpierw rodzice, potem rodzeństwo, potem Nicole, potem Michelle. Nawet przyjaciół zawiodłem. Nienawidziłem siebie. Gardziłem sobą. 
-To nie twoja wina. - szepnął Luke, wyrywając mnie z rozmyślenia. Spojrzałem na niego czerwonymi od płaczu oczyma. Był najmłodszy z nas, a i tak był kimś w rodzaju przywódcy, mimo iż nigdy nikt z nas go tak nie nazwał. Był najodpowiedzialniejszy z nas wszystkich, mimo swoich częstych wybuchów. To on zawsze znajdował rozwiązania kłopotów. Ale teraz mnie nie rozumiał. Nie mógł mi pomóc. Nie mógł pożartować na ten temat. Nie mógł nic zrobić. 
-Zostawcie mnie w spokoju. Wszyscy. I proszę.. nie mów nic Michelle. Powiem jej.. gdy nadejdzie czas. - wykrztusiłem, a on przez chwile mi się przyglądał, po czym skinął głową. Zacisnąłem usta w wąską kreskę i odwróciłem się, by odejść. 
-Wyjdzie z tego. - powiedział jeszcze Luke. 
-Jeśli nie, nigdy sobie tego nie wybaczę. - odparłem cicho, nie odwracając się. Ruszyłem do swojego pokoju, zostawiając Luke'a samego. 
Wpadłem do ciemnego pomieszczenia i nie zapalając światła chwyciłem porcelanową figurkę, która stała na szafce nocnej i cisnąłem nią w ścianę. Porcelana rozprysnęła się po pokoju tysiącami kawałków. Podszedłem do szafy i przewróciłem ją, a huk rozniósł się chyba po całym domu. Chwyciłem budzik, wyszarpałem kabel z kontaktu i cisnąłem nim w okno. Szkło zbiło się, zasypując swoimi odłamkami całą podłogę. Przewróciłem szafkę nocną, strąciłem ramki na zdjęcia z komody, zerwałem obraz ze ściany i rzuciłem nim o drzwi. Chwyciłem odłamek drewna, który został po szczątkach drzwi szafy. Zamachnąłem się nim i rozwaliłem lampę, która spadła z hukiem tuż przed moimi stopami. Podszedłem do łóżka i chwyciłem poduszkę. Rozdarłem materiał, uwalniając pierze. Tysiące piór podleciało w górę, by następnie opaść na ziemię. Niszczyłem wszystko, aż pokój przypominał śmietnisko. 
W końcu usiadłem na podłodze, a odłamki szkła kuły mnie w nogę. Schowałem twarz w dłoniach i krzyknąłem histerycznie. Łzy już nie płynęły. Na miejsce smutku wpłynęła złość i bezradność. Krzyczałem w dłonie puki moje gardło nie zrobiło się całkiem zdarte. A wtedy zacząłem rwać i szarpać włosy, nie czując bólu. 
Zostawiłem ją. Porzuciłem. Zraniłem. Byłem draniem. Nie człowiekiem. Potworem. Nikt nie mógł mi pomóc. Jedyna osoba, która miała taką szansę, której się to powoli udawało, była w szpitalu i nie wiedziała kim jestem. To był koniec. Mój koniec. Ta rana była zbyt głęboka, by mogła kiedykolwiek się zabliźnić i zniknąć. Zamknąłem oczy i krzyknąłem, czując ból większy niż kiedykolwiek. 


Luke:

Analizowałem słowa Ashtona podczas sprzątania w kuchni. Byłem w szoku, że sprzątam ale po prostu musiałem się czymś zająć a dom i tak już zaczął wyglądać jak śmietnik. Nie mogłem uwierzyć, że mieli wypadek. Wszystko wydawało się takie nierealne. Racja, nie było ich długi czas w domu ale wypadek? Zakręciło mi się w głowie na myśl, że mogli z tego nie wyjść. Na szczęście z Ashtonem jest wszystko dobrze, nie licząc paru siniaków. Mniej się poszczęściło Nicole i nie wiadomo dlaczego, czułem wyrzuty sumienia. Ta dziewczyna niczym nie zawiniła. Prowadziła normalne, spokojne życie, do czasu aż popierdoleni nastolatkowie postanowili ją porwać. Przez to teraz cierpi. Niczego nie pamięta. Jest otumaniona. 
Serce mnie zabolało kiedy pomyślałem o Michelle. Ranię ją na tak wiele sposobów. Za każdym razem robię to nieumyślnie a potem żałuję. Nie dość, że ona i tak się już czuje jak zmieszana z błotem to jeszcze w dodatku skrzywdziliśmy najważniejszą osobę w jej życiu. Nicole ma amnezję, przez co nie będzie pamiętać Michelle. Straciła ostatnią osobę. 
Oparłem się rękoma o blat, przerywając mycie naczyń. Poczułem dziwne ukłucie w sercu kiedy doszło do mnie, że odebrałem Michelle jej ostatnią nadzieję do życia. Łzy zapiekły mnie w oczach ale szybko pokręciłem głową, chcąc je osuszyć. Nienawidziłem płakać i pokazywać, że jestem słaby. Wziąłem głęboki wdech i wydech. Zrobię wszystko, by Michelle była szczęśliwa. Wiem, że jestem skończonym idiotą po tym wszystkim co jej zrobiłem i powiedziałem ale nie poddam się. Będę walczył jeszcze bardziej. 

***

Wszedłem do pokoju Michelle i zastałem ją leżącą na łóżku. Była twarzą do ściany a plecami do drzwi, tak że widziałem jej tył. Podszedłem do niej ostrożnie i przysiadłem na krańcu łóżka. 
-Przepraszam -wydusiłem z siebie po kilkunastu minutach. 
Nie umiałem przepraszać, więc przyszło mi to z wielkim trudem. 
Dziewczyna nadal leżała bez ruchu. Zwróciłem głowę ku niej i dopiero wtedy zdałem sobie sprawę, że ona śpi. Była piękna. Wyglądała jak anioł. Kiedy spała, sprawiała wrażenie jakby czuła ulgę. Na jej twarzy malował się błogi spokój a jej oddech był delikatny i cichutki. Nie dało się od niej oderwać wzroku. Patrząc na nią, chciałem się położyć obok niej. Wtulić się w nią i składać delikatne pocałunki na jej głowie, czole, nosie, ustach, brodzie, policzkach. Szeptać do jej ucha jak bardzo jest piękna. Potem ona by się obudziła i obdarzyła najcudowniejszym uśmiechem... 
Pokręciłem gwałtownie głową, starając się wyrzucić z siebie te myśli. Ona mnie nienawidzi. To się nigdy nie wydarzy, więc lepiej, żebym nawet nie miał nadziei.
Po chwili do głowy wpadł mi pomysł. Oczywiście, był on beznadziejny ale wiedziałem, że inaczej bardzo trudno będzie mi ją szczerze przeprosić. Wiedząc, że by się na mnie patrzyła.
Okręciłem się na łóżku, tak że klęczałem obok jej nóg a jej twarz miałem praktycznie przed sobą. 
-Uhm... -zacząłem niezbyt dobrze. -Wiem, że mnie nie słyszysz ale nie wiem czy zdobędę się na odwagę i przeproszę cię, patrząc ci prosto w oczy. Mam nadzieję, że byś to zrozumiała. No więc tak... Popełniłem wiele błędów z twoją osobą. Nie umiem się zachować i często jestem pierdolonym dupkiem. Ale chciałbym ci to teraz wszystko wyjaśnić. Kiedy zdarzało mi się ciebie obrazić albo powiedzieć jakąś nieprzyjemną rzecz, to nie było prawdą. Byłem zbulwersowany i nie kontrolowałem swoich słów. A kiedy po tobie krzyczałem to robiłem to dlatego, bo się o ciebie martwię... Weźmy na przykład ostatnią sytuację. Kazałem ci nie wychodzić z domu, bo grozi ci coraz większe niebezpieczeństwo ale ty i tak to zrobiłaś. Jakby na złość. Zacząłem po tobie krzyczeć ale to tylko dlatego, że jestem przerażony tym, że mogę cię stracić. Nie dlatego, że mam cię dość. 
Chwila ciszy.
-Przepraszam cię bardzo -wyszeptałem. -Naprawdę bardzo cię przepraszam.
Zszedłem ostrożnie z łóżka, uważając przy tym żeby cię nie obudzić i ruszyłem w kierunku drzwi. Czułem się lepiej. Wypowiedziałem na głos wszystko co leżało mi na sercu. 
Brzdęk.
Na dole rozległ się głośny dźwięk tłuczonego szkła. Zbiegłem po schodach i ujrzałem przed sobą Michaela z tacą w rękach a u jego stóp leżały potłuczone naczynia.
-Co ty do jasnej cholery zrobiłeś?! -wydarłem się, wskazując mu ręką szkło. 
Clifford spojrzał na mnie z rozbawieniem.
-No nie uwierzysz. -zaczął. -Chciałem się poczuć jak kelner i zrobić tak, by szklanki zjechały mi z tacy na stół. 
Uśmiechnął się. 
-Nie udało się. -zaczął się śmiać i odłożył tacę.
-Co ty, kurwa, nie powiesz? -krzyczałem. -Czy wy wszyscy naprawdę musicie być tacy popierdoleni? Nie moglibyście być chociaż odrobinkę mądrzejsi. Spróbuj choć raz pomyśleć. 
Między mną a Michaelem zaszła długa cisza. Po jego wyrazie twarzy można było ujrzeć, że jest niesamowicie wstrząśnięty. 
-Luke. -usłyszałem pewny siebie głos Caluma. -Chodź pogadać.
Obróciłem głowę w kierunku kuchni. W progu stał czarnowłosy i wyglądał na zmartwionego. Po chwili machnął dłonią bym do niego podszedł. 
-Co ci jest? -zapytał, kiedy byliśmy już razem w kuchni.
Spojrzałem na niego zaskoczony.
-Jak to, co mi jest? -bąknąłem. -Jest ok.
-Jesteś strasznie nerwowy ostatnio. -westchnął. -Byłeś zupełnie inny a tak nagle z dnia na dzień, coraz więcej krzyczysz i robisz afery o byle co. Wyjaśnij mi dlaczego.
Zrobiłem dwa kroki do przodu i spojrzałem mu prosto w oczy.
-Chcesz wiedzieć co się stało? -syknąłem. -Mamy coraz więcej kłopotów. Zabiłem ostatnich członków mafii, tak że został mi tylko jeden i z początku byłem ucieszony bo myślałem, że teraz pójdzie jak po maśle ale tak nie jest. Jest coraz gorzej. Zaczynają grozić każdemu z nas. Do mnie wydzwania jakiś pierdolony numer i nie wiem kim jest ta osoba po drugiej stronie telefonu. Michelle dostała jakieś tępe liściki z groźbami. Zacząłem być dla niej w chuj wredny i obraziłem ją ostatnio w tak chamski sposób, że nie będzie mnie chciała na oczy widzieć. Ashton i Nicole mieli wypadek samochodowy i szczęście w nieszczęściu, Ashton uszedł z tego cało ale Nicole ma pierdoloną amnezję! To się stało!
Kończąc moją wypowiedź, wyszedłem z kuchni i trzasnąłem głośno drzwiami. Ruszyłem szybko schodami na górę i udałem się do swojego pokoju. Opadłem wyczerpany na łóżko i przymknąłem oczy, starając sobie to wszystko przetrawić.
-Nigdy nie kończy się rozmowy, tak jak zrobiłeś to ty. -do pokoju wszedł Calum a po chwili zamknął drzwi. -Jesteśmy przyjaciółmi, tak? Próbuję cię zrozumieć, ale jeżeli będziesz wybiegał z kuchni jak 15-letnia księżniczka to nigdy cię nie zrozumiem i będziesz miał jeszcze więcej problemów.
Podniosłem się na łokciach i spojrzałem na przyjaciela. 
-Sorry. -uśmiechnąłem się po chwili. -Ale ja już sobie po prostu nie radzę.
Calum podszedł do mnie i trącił mnie lekko pięścią w ramię.
-Poradzisz sobie. -zaśmiał się. -A teraz zadam ci jedno z najważniejszych pytań w twoim życiu.
-Tak? -spojrzałem na niego uważnie.
-No więc, słuchaj. -spuścił głowę w dół a po chwili spojrzał mi prosto w oczy. Na jego ustach tańczył uśmiech. -Idziesz ze mną grać w Fifę czy Pokemony? 





Niespodzianka, ahah. 
Szybko uwinęłyśmy się z napisaniem tego rozdziału i mamy nadzieję, że wam się podoba bo szczerze? My jesteśmy z siebie dumne! :)
Liczymy na wasze komentarze i opinię. Jeżeli czytacie nasze fanfiction, fajnie by było gdybyście je polecali innym ☺
Sprawy organizacyjne: powstała zakładka Informowani, więc jeżeli chcesz być informowanym na bieżąco o nowych rozdziałach, napisz tam w komentarzu swój username na twitterze :)
Dziękujemy za 30000 WYŚWIETLEŃ! ♥
Dużo całusów od nas i przytulasów bo jesteśmy wam bardzo wdzięczne! 
Do następnego
Papa, xxxx

piątek, 1 sierpnia 2014

Rozdział 13

 Czytajcie notki pod rozdziałami! Zawsze jest w nich coś ważnego.



Luke:

5 rano.
Mój telefon leżał obok łóżka na stoliku nocnym i nie przestawał się odzywać od 10 minut.
Ktoś co chwilę dzwonił. 
Obróciłem się na bok, by wziąć telefon.
Prywatny. 
-Halo? -wychrypiałem zmęczony. 
Cisza. Po chwili ktoś się rozłączył.
Tak się działo co minutę. W końcu zdenerwowany, wyłączyłem telefon i schowałem go do półki. 

***

-Stary, powinieneś się jeszcze położyć - powiedział Michael kiedy zszedłem na dół ze schodów.
Przejechałem dłonią po swoich włosach i starałem się je jakoś ułożyć. Zbywając jego słowa, ruszyłem do łazienki. Stanąłem przed lustrem i wpatrzyłem się w swoje odbicie. Jak to jest, że takie dziecko jak ja, ma już tyle problemów? 
Wyjąłem telefon z kieszeni spodni i zacząłem liczyć ile razy ten pierdolony prywatny, wczoraj do mnie zadzwonił. 
37 razy.
Oparłem się o umywalkę. 
Kim do jasnej cholery on był? Czemu jak odbierałem to zaraz się rozłączał? Co jak to nie jest zwyczajny dowcip? A co jak coś mi grozi? A co gorsza moim przyjaciołom...?
Złapałem telefon i już miałem zamiar nim rzucić o ścianę ale w ostatniej chwili się powstrzymałem. 
Zdjąłem ubrania i poszedłem się wykąpać. 
-Halo? - odebrałem telefon po wyjściu spod prysznica.
Usłyszałem jakiś charkot a po chwili ciężki oddech jakiegoś mężczyzny.
-Kim do kurwy nędzy jesteś? - wysyczałem cicho i mocniej przyłożyłem telefon do ucha.
-Masz mało czasu - wyszeptał nieznajomy. -masz mało czasu do pożegnania się z dziewczyną.
Przełknąłem głośno ślinę. Po moich plecach zaczął spływać zimny pot.
-Nie ważcie się jej dotknąć -pogroziłem i oparłem się o ścianę. -zróbcie krzywdę mi zamiast jej.
Mężczyzna zaśmiał się głośno.
-Tobą zajmiemy się z czasem -chwila ciszy. -najpierw musisz pocierpieć.
Połączenie zostało zerwane. 
Oddychałem szybko i nierówno, wstrząśnięty rozmową. Michael miał rację. Z dnia na dzień będzie jeszcze gorzej... A to wszystko tylko i wyłącznie moja wina.

***

Biegałem gorączkowo po domu, szukając Ashtona. Miałem do niego ważną sprawę a jak na złość jego nigdzie nie było. Dzwoniłem do niego ponad 20 razy a efekt wciąż był marny. 
Ruszyłem korytarzem do pokoju Nicole, licząc na to, że może ona będzie coś wiedzieć na temat miejsca pobytu Ashtona. Wparowałem pospiesznie do jej pokoju.
-Wiesz może gdzie je... -urwałem w pół zdania, widząc, że dziewczyny także nie ma.
Przekląłem w myślach i wyszedłem z pokoju trzaskając drzwiami. 
Wyjąłem telefon i zadzwoniłem do Michaela, który nie dawno wyszedł z domu. 
-Stary, gdzie jest Ashton i Nicole? -zapytałem, kiedy połączenie się rozpoczęło. 
-Skąd mam wiedzieć? -zaśmiał się. -ale posprawdzaj sypialnie.
Wziąłem głęboki wdech, starając się być opanowanym.
-Nie ma ich w domu. -powiedziałem cicho. -wiesz gdzie mogą być?
Chwila ciszy.
-Zapytaj Caluma, ja nic nie wiem. -po minucie Michael się rozłączył.
Schowałem telefon do kieszeni i zgodnie z poleceniem Clifforda, poszedłem do Cala. 
Wszedłem po cichu do pokoju przyjaciela, zastając go siedzącego przy biurku a przed nim leżały kartki. Stanąłem przy ścianie i czekałem aż Calum mnie zauważy. Na szczęście nie trwało to długo bo już po kilku sekundach czarnowłosy zwrócił głowę w moim kierunku.
-Tak? -zapytał niedbale, jakby doskonale wiedział, że przyjdę.
-Wiesz gdzie jest Ashton? -spytałem i przymknąłem drzwi -oraz Nicole?
Calum odepchnął się od biurka, przez co odjechał kawałek od niego.
-Nie -pokręcił głową ze zdziwieniem. -spróbuj do niego zadzwonić.
-Dzwoniłem z 20 razy! -wykrzyknąłem zdenerwowany. -cały czas tylko ta pierdolona poczta głosowa...
Po chwili Calum wstał raptownie z krzesła jakby ktoś poparzył go wrzącą wodą.
-Luke -zaczął, patrząc szeroko otwartymi oczami w podłogę. -Wiem gdzie byli wczoraj... Ale nie wiem gdzie są dzisiaj.
-Gdzie byli? -zapytałem z ulgą.
Cal podrapał się po głowie i westchnął.
-Wiem, że Ash zabrał ją do miasta -spojrzał na mnie. -żeby kupiła sobie jakieś ubrania.. i książki. 
-Coś jeszcze? -zapytałem zdziwiony.
-Nie. -wzruszył ramionami. -dlatego mnie dziwi, że ich nie ma. Ale mam do ciebie prośbę...
Spojrzałem przyjacielowi w oczy.
-Nic nie mów Michelle. -powiedział pewnie. -nie wiadomo jak zareaguje, kiedy się dowie, że jej przyjaciółka zniknęła wraz z Ashtonem.
-Oczywiście, że jej nic nie powiem. -pokiwałem głową i w zamyśleniu wyszedłem z pokoju, kierując się w stronę sypialni Irwina. 
Wparowałem do jego pokoju i zacząłem przeszukiwać szuflady w nadziei, że znajdę jakąś rzecz, kartkę świadczącą o tym gdzie może się znajdować.
Minęła godzina a ja nic nie znalazłem. Usiadłem wyczerpany na jego łóżku a moją głowę zaatakowały najgorsze myśli.
Może coś im się stało?
Może mafia dopinała swego? Próbowała załatwić moich przyjaciół...
Ale przecież to nie możliwe. Od początku grozili, że najpierw zabiją Michelle. A ona przecież żyje... Chyba.
Moje serce zaczęło tłuc się w mojej klatce piersiowej jak oszalałe. Nie widziałem się z Michelle od ponad 24 godzin. Wstałem jak poparzony z łóżka i pobiegłem w stronę pokoju dziewczyny. 



Michelle:

Westchnęłam, patrząc na zachodzące słońce i wsłuchując się w słowa piosenki, lecącej w mojej mp3. Akurat słuchałam Imagine Dragons - Demons. Siedziałam na łóżku, opierając plecy o ścianę i myśląc o Calumie i Luke'u. Nie widziałam ich cały dzień. Nie żebym musiała rozmawiać z nimi, czy chociaż widywać dzień w dzień, ale po prostu już się przyzwyczaiłam do obecności tych dwóch. 
Westchnęłam, po czym wstałam i wyciągnęłam słuchawki z uszu. Rzuciłam mp3 na łóżko, przeciągnęłam się sennie i podeszłam do okna, siadając na parapecie. Patrząc na ostatnie promienie słońca, myślałam o tym, czy kiedyś będę mogła bez strachu wyjść na zewnątrz. Czy jeszcze kiedyś będę mogła wystawić twarz do słońca, nie obawiając się przy tym o swoje życie?
Pokręciłam głową i już miałam zaciągnąć zasłony, gdy mój wzrok przyciągnął skrawek zwykłego papieru, który leżał przyparty kamieniem na parapecie. Zmarszczyłam brwi i rozejrzałam się po trawniku, ale nikogo nie zauważyłam. 
Wiatr rozwiał mi włosy, gdy otworzyłam okno i sięgnęłam po karteczkę, strącając kamień na ziemię. Zamknęłam okno i usiadłam na łóżku, patrząc podejrzliwie na kartkę. Kto miałby zostawiać mi jakiś świstek pod oknem? I dlaczego? Może był tu już od dawna, ale ja go nie zauważyłam? Przecież nie zaglądałam na parapet codziennie, mogłam przeoczyć karteczkę. 
W końcu odetchnęłam głęboko i wygładziłam ją, odczytując następujące słowa, napisane krzywym pismem. 

"Obserwujemy cię, Michelle West. Niedługo po ciebie przyjdziemy. Twój chłopaczek się myli, to nie koniec. Przez jego głupotę, zginiesz w męczarniach." 

Patrzyłam jak zahipnotyzowana w słowa, które co chwilę rozbrzmiewały mi w głowie. Obserwujemy cię. To nie koniec. Zginiesz. I tak w kółko. Zaczerpnęłam urywany oddech, po czym na chwiejnych nogach podeszłam do drzwi. 
Nie zdążyłam nawet położyć ręki na klamce, gdy te otworzyły się i z hukiem walnęły o ścianę. Patrzyłam zaskoczona na Luke'a, który miał na twarzy wypisany niepokój. Gdy jego rozbiegany wzrok zatrzymał się na mnie, wyraźnie odetchnął z ulgą, lecz jednak po chwili już przybrał czujny wyraz twarzy. 
-Jesteś strasznie blada. - zauważył, przyglądając się mojej twarzy.  Przez chwile się zawahałam, patrząc na cienie pod oczami Luke'a i na zmęczony wyraz twarzy. - Coś się stało? 
Zagryzłam wargę, myśląc czy powinnam go jeszcze bardziej zamartwiać. Hemmings chyba widział moje wahanie, bo skrzyżował ręce na piersi i zmarszczył brwi, przyglądając mi się nagląco. Potok słów wylał się ze mnie, a ja nie mogłam go zatrzymać. 
-Patrzyłam przez okno i zobaczyłam na parapecie ten liścik, był przygnieciony kamieniem, nie wiem czy był tam wcześniej, ale chyba nie, bo bym go zauważyła, choć nie jestem pewna, bo nie zawsze patrze przez to okno, a jak patrze to z łóżka, a dzisiaj podeszłam i tam była ta karteczka, więc otworzyłam okno i ją wzięłam no i.. - Luke zakrył mi usta dłonią, przerywając mój monolog. Warga mi drżała, z trudem powstrzymywałam płacz. 
Luke nachylił się tak, by wzrok mieć na linii mojego wzroku, wziął dłoń z moich ust, po czym powiedział cicho i wyraźnie:
-Masz tę kartkę? - zapytał, a ja pokiwałam głową, wręczając mu ją drżącymi palcami. W skupieniu prześledził wzrokiem tekst, a mi zdawało się, że z każdym kolejnym słowem w jego oczach widziałam coraz większy strach. 
Długo wpatrywał się w kartkę, a potem zamiast mi coś powiedzieć, po prostu chwycił mnie za ramię i wyprowadził na korytarz. Szłam za nim posłusznie, wbijając tępy wzrok w podłogę. Bałam się. Ten liścik tak strasznie mnie wystraszył. 
Luke otworzył drzwi jakiegoś pokoju i wepchnął mnie do środka. Nim zamknął drzwi, spojrzał na mnie i szepnął:
-Nie wychodź. Dla własnego bezpieczeństwa zostań w środku. 
-Ale..
-Muszę porozmawiać z chłopakami. Wrócę po ciebie, jak coś wymyślimy. - przerwał mi, po czym wyszedł. Warga mi zadrżała, ale nie mogłam pozwolić sobie na łzy. Nie będę płakać. Nie będę słaba. Nie mogę. Muszę być silna. Wytrzymam to. Dam radę. 
Osunęłam się po ścianie na podłogę i dopiero wtedy rozejrzałam po pokoju. Był strasznie mały, a meble jeszcze bardziej go pomniejszały. Okna były zasłonięte i zamknięte, przez co w pokoju panował półmrok i zaduch. 
Skuliłam się, a po chwili zdałam sobie sprawę, że z trudem mi się oddycha. Wzięłam głęboki wdech, ale to nie pomogło. Zdawało mi się, że się duszę. Chwyciłam się za gardło i z paniką stwierdziłam, że ściany są bliżej mnie niż wcześniej. Z mojej piersi wydobył się dziwny jęk, ale zignorowałam go, wpatrując się dzikim wzrokiem na ściany. 
Wstałam na chwiejnych nogach i oddychając z trudem doszłam do drzwi. Otworzyłam je i puściłam się biegiem przez pusty korytarz, oddychając ciężko. Zbiegłam po schodach, kierując się w stronę drzwi, prowadzących na zewnątrz. Gdy przebiegałam koło jakiegoś pokoju, usłyszałam głos Luke'a i Caluma. Po chwili Hemmings zawołał moje imię, ale nie mogłam się skupić na niczym innym, niż na biegu. Musiałam się dostać do drzwi. Do powietrza. Do otwartej przestrzeni. 
Wypadłam na zewnątrz, a powiew wiatru był tak cudowny, jak jeszcze nigdy. Czułam się wspaniale, biorąc coraz głębsze oddechy. Przycisnęłam rękę do serca, chcąc w jakiś magiczny sposób sprawić, by zwolniło. 
Nagle ktoś chwycił mnie za ramię i mocno ścisnął, tak, że poczułam ból, który rozszedł się po całej ręce. Zacisnęłam zęby, a po chwili zostałam wciągnięta z powrotem do domu. Luke pchnął mnie na ścianę, nie puszczając ramienia. Jęknęłam, ale zamilkłam, gdy zobaczyłam złość w oczach Hemmingsa. Za nim stał Calum i patrzył na mnie z troską. 
-Co ty wyprawiasz, do cholery?! - krzyknął Luke, a ja skuliłam się słysząc ostry ton, który słyszałam u niego tylko kilka razy. Na mnie krzyczał tak tylko wtedy, gdy mnie porwano. 
-Ja.. przepraszam.. - wymamrotałam, patrząc na niego ze skruchą. Jeszcze mocniej ścisnął moje ramię, a ja krzyknęłam cicho. Calum ruszył do przodu, ale Hemmings go zatrzymał, nie odrywając ode mnie wzroku. 
-Całkiem cię popierdoliło?! - warknął, nachylając się do mnie, tak że nasze twarze dzieliło od siebie kilka centymetrów. 
-Luke, daj jej spokój. - syknął Hood, patrząc na ostrzegawczo na przyjaciela. Ten jednak był zbyt skupiony na mnie, by go zauważyć. 
-Przepraszam.. ja po prostu mam klaustrofobię.. a tamten pokój był taki mały.. zaczęłam się dusić.. przepraszam.. nie chciałam cię zdenerwować.. - szeptałam, a Calum patrzył na mnie z taką troską, że chciało mi się płakać. Chciałam go przytulić i wreszcie poczuć się bezpiecznie.
-Ale, kurwa, zdenerwowałaś! Ja pierdole, jesteś tak cholernie głupia, Michelle! Jeśli chcesz zginąć to bardzo proszę, wyjdź przed dom i niech ci wpakują kulkę w ten jebany łeb, przynajmniej będziemy mieli jeden problem z głowy! - warknął Luke, a ja zaniemówiłam. Już nawet nie czułam bólu w ręce, nie czułam nic. Po policzkach płynęły mi łzy, ale ich nie ocierałam. Widziałam Caluma, który patrzył z niedowierzaniem na Luke'a, a on dyszał ciężko, wpatrując się w moją twarz. 
-A może sam wpakuj mi kulkę, skoro jestem tak wielkim problemem? - rzuciłam, krztusząc się łzami. Zakryłam usta dłonią, wyrwałam się z uścisku Luke'a, po czym pobiegłam po schodach do swojego starego pokoju. 
Rzuciłam się na łóżko i zaczęłam szlochać, kryjąc twarz w dłoniach. Z mojej piersi wychodziły jakieś dziwne dźwięki, nie mogłam się opanować. Kołysałam się w przód i w tył, nie mogąc wyrzucić z głowy twarzy Luke'a. 
Dlaczego on to powiedział? Naprawdę tak myślał? Byłam problemem? Pokręciłam głową, wciąż płacząc, ale Luke nie chciał wylecieć z moich myśli. 
Nagle ktoś położył mi dłoń na ramieniu. Nie podniosłam głowy, nie mogłam, nie chciałam, by ktoś mnie taką zobaczył. Taką słabą, bezbronną. Łóżko zaskrzypiało, gdy ktoś usiadł obok mnie. Kątem oka poznałam po ubraniu, że to Calum. 
Zaszlochałam i rzuciłam mu się na szyję. Od razu mnie objął, uspokajając cicho. Zacisnęłam dłonie na jego koszulce, płacząc jak opętana. Nie miałam pojęcia co się ze mną działo. Calum pocałował mnie w czubek głowy, a ja bardzo powoli się uspokajałam. Łzy wciąż leciały z moich oczu, ale już nie wydawałam z siebie tych dziwnych dźwięków. 
Mocniej przywarłam do Caluma, który z cierpliwością głaskał mnie po głowie, nic nie mówiąc. Westchnęłam cicho, chowając twarz w jego koszulce. Słowa Luke'a wirowały mi w głowie, a ja zdałam sobie sprawę, że nie ma większego bólu od tego, który sprawi nam ukochana osoba. Zamknęłam oczy, skupiając się na silnych ramionach Caluma, które gwarantowały mi bezpieczeństwo. 






Przepraszamy za ten rozdział:(
Jest on taki przejściowy. Brak akcji i tego co zazwyczaj w naszych rozdziałach się znajduje, ale po prostu ten rozdział musiał zostać napisany, żeby przejść do następnego.
Mamy nadzieję, że jednak jako tako się wam podobał :)
Liczymy na komentarze! 
Sprawy organizacyjne:
Jak widzicie, mamy inny szablon i bardzo nam się podoba (wam chyba też ahah).
Doszło także z boku kilka zakładek: Zwiastun Revenge oraz On Twitter.
Jeżeli wejdziecie na Zwiastun Revenge to obejrzycie niesamowity zwiastun naszego fanfiction i naprawdę bardzo dziękujemy jednej dziewczynie za wykonanie jego! 
Jeżeli wejdziecie na On Twitter to wyświetlą się wam wszystkie konta na twitterze z nami związane: Revenge News, konta autorek oraz WSZYSTKICH roleplayerów! :)
Dziękujemy za waszą obecność oraz za miłe słowa!
Najbardziej jednak dziękujemy za #revengefamily :")
Pamiętajcie, że zawsze będziecie naszą rodzinką.
A TERAZ TAK --> chciałybyśmy życzyć wszystkiego najlepszego @ilymy5sos, która wczoraj miała urodzinki! ☺ dużo zdrówka, spotkania idoli oraz spełnienia marzeń :)
Do następnego,
Papa! ♥