wtorek, 22 lipca 2014

Rozdział 12

Luke:

-Nie mogę uwierzyć, że ich zastrzeliłeś baranie -warknął Michael, kiedy wracaliśmy po dość nieprzyjemnym spotkaniu do domu.
Odwróciłem głowę od okna i spojrzałam na niego nieobecnym wzrokiem.
-Miałem już dość -wymamrotałem -im szybciej ich wszystkich załatwię, tym szybciej będziemy mieli spokój. 
-Spokój -Michael zaśmiał się głośno -biegamy z pistoletem po mieście, zabijając typków z mafii a ty oczekujesz spokoju? 
Nic nie odpowiedziałem. Wyjrzałem przez okno i obserwowałem jak sunęliśmy przez ciemną ulicę otoczoną latarniami. 
-Stary, ja cię rozumiem -ciągnął, tym razem już spokojniej -ale czasem trzeba coś dobrze przemyśleć zanim się coś zrobi. Pomyśl o tym co może nas czekać teraz...
-Został nam już tylko jeden -wykrzyknąłem, sam nie wiem czy bardziej ze złości czy ze szczęścia- co nam może grozić?
-Myślę, że dość dużo -powiedział cicho -myślisz, że nic nie zrobią z faktem, że ktoś pozabijał 5 członków ich mafii? Że ten ostatni będzie czekał na ciebie z herbatką? Zacznij myśleć Hemmings. Teraz zaczną się najgorsze dni.
Już miałem coś odpowiedzieć lecz zamknąłem usta. Odwróciłem głowę w kierunku szyby i zatraciłem się w głuchej ciszy. 


***


Krzątałem się smętnie po domu, nie mając na nic najmniejszej ochoty. Wstałem około godziny siódmej i byłem wyczerpany. Aktualnie była dziesiąta. Michael leżał na kanapie w salonie i grał w jakąś durnowatą grę na konsoli. Reszta była w swoich pokojach.
Wszedłem do kuchni, czując burczenie w brzuchu. Na stole zobaczyłem koszyk piknikowy a na nim koc. Otworzyłem wiklinowy kosz. W środku było mało rzeczy, jakby resztki jedzenia i napoi. Po chwili namysłu odszedłem od stołu i zrobiłem sobie śniadanie. 
-Michael? -zapytałem, wychodząc z kuchni -co robią piknikowe rzeczy w kuchni?
-Może ktoś tam robił piknik? -zasugerował Clifford i powrócił do grania.
Zbyłem jego słowa i ruszyłem po schodach na górę. Otworzyłem drugie drzwi po lewej.
-Ashton? -podjąłem kolejną próbę -co robią piknikowe rzeczy w kuchni?
Chłopak spojrzał na mnie zdziwiony moim nagłym pytaniem. Był ubrany w spodnie od dresu, a jego kręcone włosy były jeszcze mokre, więc pewnie dopiero co wyszedł spod prysznica. Teraz leżał rozwalony na łóżku i patrzył na mnie z uniesionymi brwiami, podkładając ręce pod głowę. 
-Może ktoś tam robił piknik? -odpowiedział. 
Wyszedłem niepewnie z jego pokoju, zdziwiony jego odpowiedzią i ruszyłem do pokoju Caluma.
-Co robią piknikowe rzeczy w kuchni? -zapytałem bez żadnego owijania w bawełnę, przez co Hood podskoczył ze strachu. Sądząc po jego kompletnym stroju, nie spał od dłuższego czasu, a teraz stał przy oknie i wydawało mi się, że nad czymś rozmyślał, zanim wpadłem do pokoju. 
-Może ktoś tam robił piknik? -powiedział gdy się opanował. 
Pokręciłem z niedowierzaniem głową i wyszedłem z pokoju. Powędrowałem do drzwi pokoju Michelle. 
Zapukałam delikatnie i uchyliłem drzwi. 
-Mogę? -zapytałem, wchodząc do pokoju. 
-Jasne -dziewczyna uśmiechnęła się do mnie i poprawiła kosmyk, który opadł jej na twarz. 
-Wiesz może, co robią w kuchni piknikowe rzeczy? 
-Może ktoś tam robił piknik? -Michelle uśmiechnęła się delikatnie.
Wybałuszyłem oczy.
-Co wy, do jasnej cholery, spiskowaliście? -wykrzyknąłem zdziwiony a widząc, że brunetka nie wie o czym mówię, ciągnąłem dalej -każdy odpowiada mi dokładnie to samo! Słowo w słowo! Przerażające. 
Michelle zaśmiała się i przyłożyła rękę do swoich ust jakby chciała się uciszyć. Usiadłem obok niej na łóżku. 
-Wiesz... -zacząłem -od dzisiaj będziesz już bezpieczna.
-Jak to? -przekrzywiła głowę.
Przegryzłem niekontrolowanie wargę.
-Tak to -uśmiechnąłem się -już ci nic nie grozi.
Michelle uśmiechnęła się szeroko i poderwała się z miejsca. Następnie podeszła do okna i zamaszystym gestem odsłoniła zasłony, a pokój zalało światło poranka. Odsłoniła wszystkie, chwilę stała i patrzyła na krajobraz, po czym wróciła na miejsce obok mnie. 
Dziewczyna spojrzała na mnie z ulgą w oczach a ja poczułem dziwną chęć przytulenia się do niej. Spojrzałem na nasze ręce, które były niewiarygodnie blisko siebie. Delikatnie przesunąłem swoją w kierunku jej dłoni i dotknąłem jej. Michelle, jakby czując wrzątek na swojej skórze, strzepała moją rękę i odwróciła głowę w przeciwnym kierunku. 
-Co jest? -zapytałem ją i przechyliłem głowę pod takim kątem, by móc widzieć jej oczy. 
-Ja... uhm... nic... -dziewczyna zaczęła się jąkać -ja po prostu... uhm... nie no, nic. Nie ważne.
Zszedłem z łóżka i kucnąłem naprzeciwko niej, kładąc swoje dłonie na jej kolanach. 
-Powiedz mi -rozkazałem jej, lecz widząc karcące spojrzenie w jej oczach zmieniłem ton -proszę.
Przez dłuższą chwilę siedzieliśmy w ciszy. 
-Nie wiem właściwie co bym ci miała powiedzieć -powiedziała cicho -ani jak bym ci to miała powiedzieć. 
-Wyjaśnij swoje dziwne zachowanie i najlepiej wyraź je słowami. - zasugerowałem.
Michelle westchnęła niepewnie, odwracając ode mnie wzrok, czym trochę mnie uraziła. 
-Wczoraj byłam na pikniku z Calumem i... -wstałem z ziemi, odwróciłem się na pięcie i wyszedłem z pokoju, nie dając jej dokończyć zdania. 
Wparowałem wściekły do pokoju Hood'a.
-Co robiłeś wczoraj z Michelle? -warknąłem i trzasnąłem drzwiami. 
Czarnowłosy zerwał się na równe nogi z łóżka, patrząc na mnie przestraszonymi oczami. 
-Mów, kurwa, bo inaczej to się dla ciebie skończy! -wrzasnąłem i podszedłem do chłopaka. 
-Ale co masz na myśli? -zapytał mnie drżącym głosem.
Nie panowałem nad sobą. Kierował mną impuls. Chwyciłem Hood'a za gardło.
-Piknik -wycedziłem. Szybko go puściłem, widząc jak robi się cały siny. 
Chłopak odsunął się ode mnie. 
-Luke, uspokój się -powiedział spokojnie - byłem z nią na pikniku na dachu tego domu. Tyle. Nic więcej. Chciałem, żeby troche się rozerwała a nie tylko siedziała w czterech ścianach tamtego pokoju.
Słysząc ton jakim mówił Calum, zrozumiałem.
-Podoba ci się? -spytałem, opanowując gniew.
-Tak -spuścił głowę w dół -i tak wiem, nie powinniśmy zaczynać nowych znajomości a tym bardziej romansów. Przepraszam.
Moje ciało aż dygotało z emocji. Nie wiedziałem ile ich w środku mam. Czułem jednocześnie radość i smutek, gniew i żal, miałem ochotę się rozpłakać a także zabić Caluma. 
-Co jest? -czarnowłosy podszedł do mnie i złapał mnie za ramię.
Ucieszyłem się z jego gestu. Już tak dawno nie rozmawialiśmy. Ostatnio tylko ciągłe kłótnie i sprzeczki. Brakowało mi jego.
-Ona też mi się podoba -rzuciłem prosto z mostu.
Nie mogłem uwierzyć, że to powiedziałem. Nie mogłem uwierzyć, że ona faktycznie coś dla mnie znaczyła. 
-Fuck -prychnął -mogłeś mówić wcześniej. Przepraszam cię strasznie. Gdybym wiedział, nigdy bym z nią nie poszedł na ten piknik.
-Nie twoja wina -pokręciłem głową -to ja wyszedłem na kompletnego idiotę. Widać było, że ona ci się podoba ale jednak ja tego nie zauważyłem. Poza tym jeśli któryś z nas ma z nią być, to niech to będziesz ty. 
-Dlaczego? -zapytał zdziwiony.
-Ja ciągle narażam innych na niebezpieczeństwo -podrapałem się po karku -z tobą będzie bezpieczniejsza.
-Wiele dla ciebie znaczy -westchnął -przez właśnie tą wypowiedź, można to zauważyć. Interesuje cię jej bezpieczeństwo. Chcesz żeby czuła się szczęśliwa. I, słuchaj Luke -uśmiechnął się -twoja przyszła dziewczyna będzie niezłą szczęściarą. 



Nicole:

Drzwi otworzyły się szeroko i do pokoju wszedł Ashton, z kubkiem herbaty w ręce. Rzucił na mnie okiem, po czym zamknął drzwi i oparł się o nie. 
-Skończyłaś już czytać tę książkę? - zapytał, wskazując palcem na lekturę, leżącą na półce i biorąc łyk herbaty. 
-Tak. I wszystkie pozostałe. - odparłam nieśmiało, patrząc na stos książek, który chłopak przyniósł mi kilka dni temu. Ashton zakrztusił się herbatą, a ja zasłoniłam się kurtyną blond włosów, by ukryć uśmiech. 
-Żartujesz. - wykrztusił w końcu, ocierając usta wierzchem dłoni. Pokręciłam tylko głową, zakładając włosy za ucho. 
Siedziałam tu już dobrych kilka dni. Nie próbowałam uciekać, ani szukać Michelle, bo wiedziałam, że będziemy miały kłopoty. Pocieszała mnie to, że Irwin zapewnił mnie, iż mojej przyjaciółce nie stanie się żadna krzywda. 
Spojrzałam na chłopaka, który chyba jako jedyny w tym domu przejmuje się moim losem. Tylko on mnie odwiedza, on przynosi mi jedzenie i picie, on daje mi książki i zajmuje rozmową w tych chwilach, gdy ma dobry humor. 
Bo czasami przychodzi tu tylko po to, by powrzeszczeć. Na mnie najczęściej. Oczywiście nie brałam go za przyjaciela i nie liczyłam na dobre traktowanie. Intrygował mnie, ale też czułam strach, spoglądając w jego piwne oczy. Mimo maski obojętności, w jego oczach czaił się mrok. Było w nim coś niebezpiecznego.. coś tajemniczego. On sam był tajemnicą. 
Nigdy nie mówił o sobie. Gdy już ze mną rozmawiał, pytał o proste rzeczy. O pogodę, o filmy, o książki. Słuchałam go uważnie, chcąc z jego sposobu mówienia, mowy ciała, wyczytać jakim jest człowiekiem. Często żartował, czasem na mój temat, doprowadzając mnie tym do smutku lub gniewu, ale także czasami do śmiechu. Czasami był milczący. Potrafił przychodzić do mnie i milczeć przez całą wizytę, obserwując mnie uważnie. Było to peszące i zawsze odwracałam wzrok, czując się tak, jakby mógł zajrzeć wgłąb mnie, gdyby tylko chciał. Był też inteligentny. Podczas rozmów, lubił wyrażać swoje zdanie i wiele razy imponował mi swoją wiedzą na dany temat.
Mimo wszystko, nie ufałam mu całkowicie, ale jak mogłabym zaufać porywaczowi? A co jeśli był też mordercą? Chociaż nie wydawał się aż taki zły.. Ale jego mroczna strona nadal mnie przerażała. Te i podobne myśli kotłowały mi się w głowie, gdy siedziałam w pokoju i wpatrywałam się bezmyślnie w zachodzące słońce. 
Westchnienie Ashtona wyrwało mnie z zamyślenia. Mierzył mnie wzrokiem od stóp do głów, a w jego oczach zobaczyłam wahanie. 
-Wstawaj. - mruknął w końcu. - Przydały by ci się jakieś ubrania, czy coś..
Wytrzeszczyłam na niego oczy. Widząc moje spojrzenie, przewrócił oczami i otworzył drzwi, rzucając mi wrogie spojrzenie.
-Ruszaj się. - ponaglił. - Chyba, że lubisz wyglądać jak menel. To już nie moja sprawa. Wiesz, co kto woli. 
Odwrócił się i wyszedł, zostawiając otwarte drzwi. Wstałam i pobiegłam za nim, doganiając go na korytarzu. Spojrzał na mnie kątem oka, a napotykając moje naburmuszone spojrzenie, kąciki jego ust uniosły się w górę. 
-To było niemiłe. - mruknęłam, a on tylko wzruszył ramionami. 
-Życie jest niemiłe. 


* * *


Wyszłam z księgarni z torbą pełną książek. Miałam już ubrania i kilka innych potrzebnych rzeczy, więc zdziwiłam się, gdy Ashton wcisnął mi w ręce plik banknotów i powiedział, że jeśli chce to mogę sobie kupić jakieś książki. Była to tak nieoczekiwana wiadomość, że przez chwilę tylko siedziałam na miejscu i patrzyłam na niego z szeroko otwartymi oczami, puki nie wygonił mnie wściekłym głosem z samochodu. 
Teraz tryskałam radością, gdy wsiadałam do auta Irwina i kładłam torbę z książkami na tylne siedzenie. Chłopak palił papierosa, wypuszczając dym przez okno. Miał na nosie okulary przeciwsłoneczne, ale poza tym nie maskował się jakoś szczególnie. 
Gdy siadłam obok niego, rzucił mi przelotne spojrzenie, po czym odpalił silnik, wyrzucając papierosa za okno. 
-Ashton? - zagadnęłam niepewna tego, co miałam za chwilę zaproponować. Chłopak rzucił mi zirytowane spojrzenie, dając tym do zrozumienia, że jeśli na darmo go zatrzymuje, to pożałuje. 
Przełknęłam ślinę. 
-Chce ci coś pokazać. - wypaliłam. Westchnął znużony, ale nie nawrzeszczał na mnie, więc najwyraźniej go zaciekawiłam. 
-No dawaj. - rzucił, patrząc na mnie z wyczekiwaniem. 
-Ale.. to nie jest tutaj. - powiedziałam, a widząc, że jego oczy się zwężają, a ramiona napinają w pełnej czujności dodałam pośpiesznie. - To niedaleko.. piętnaście minut marszem. 
-Nie ma mowy. Wracamy. - warknął i wcisnął wsteczny, a auto szybko wytoczyło się z parkingu. 
Musiałam go zatrzymać. Nie miałam pojęcia dlaczego tak chciałam pokazać mu to miejsce.. Może dlatego, że był dla mnie miły? Że w jakiś dziwny sposób stał się dla mnie kimś w rodzaju przyjaciela?
Położyłam dłoń na jego dłoni, spoczywającej na skrzyni biegów. Odwrócił się do mnie gwałtownie, marszcząc brwi, ale w jego oczach nie widziałam gniewu. Raczej ostrożność i niezdecydowanie. 
-Proszę, Ashton. - wyszeptałam. 
-Przekonaj mnie jakoś. Dlaczego miałbym z tobą pójść? - rzucił, mierząc mnie wzrokiem. Zagryzłam wargę.
-Nikt nie wie o tym miejscu. Tylko ja i Michelle. Miałyśmy tam nikogo nie przyprowadzać. To miała być nasza tajemnica. Ale ja chce ci to pokazać. Chodź ze mną. - wypaliłam, a on jeszcze bardziej zmarszczył brwi, jakby się zastanawiając. 
W końcu po długiej chwili westchnął i najpierw znów zajmując miejsce na parkingu, wyłączył silnik. Wyjął kluczyki ze stacyjki i otworzył drzwi, by po chwili wysiąść. Nim zamknął drzwi usłyszałam jeszcze jego ciche słowa.
-Nie wierzę, że to robię. 
Nie mogłam się nie uśmiechnąć. 


* * *


-Robi wrażenie. - wypalił Irwin, patrząc z szeroko otwartymi oczami na rozpościerający się przed nim widok. 
Staliśmy na małej, żwirowej plaży, znajdującej się w ogromnej jaskini, której sklepienie ginęło w mroku. Przed nami falowała lekko przejrzyście czysta woda podwodnego jeziorka. Na ścianach odbijał się jej blask. Światło słoneczne przeciskało się przez wąskie szczeliny w suficie, oświetlając nieznacznie całe pomieszczenie. 
By dojść do jaskini, trzeba było iść chwilę przez las, aż dotarło się do ogromnego głazu, za którym było sprawnie ukryte przejście, a raczej dziura. Była ukryta krzewami i paprociami, a na dodatek była wąska. Mógłby się w niej zmieścić jeden człowiek. Ashton miał lekkie trudności z przeciśnięciem się do środka, na co już zdążył poprzeklinać.
Stałam obok Irwina, który najwyraźniej zaniemówił. Z zachwytem obserwował jaskinię, a ja patrząc na nią poczułam się niemal tak, jakby nic się nie zmieniło. Jakbym w każdej chwili mogła przyjść tutaj z Michelle, by rozkoszować się chwilową wolnością. 
Westchnęłam szczęśliwa, że tu wróciłam. 
-To co, wskakujemy? - głos Ashtona wytrącił mnie z rozmyślań. Niemal zapomniałam o jego obecności. 
-Ja nie mam ochoty. - powiedziałam, patrząc na wodę.
Poczułam na sobie spojrzenie Ashtona, a gdy skierowałam na niego wzrok, dostrzegłam na jego twarzy lekki uśmiech. Było w tym uśmiechu coś dziwnego, zadziornego i na pewno nie zwiastującego niczego dobrego. 
Nie zdążyłam choćby mrugnąć, gdy nagle Irwin pochylił się i oderwał mnie od ziemi. Krzyknęłam zaskoczona, gdy wziął mnie w ramiona i skierował się w stronę wody. 
-Nie, nie, nie! Ashton, stój! Ja nie chcę, słyszysz?! Ashton, nie rób tego! Ashton! - krzyczałam, a on tylko się śmiał. Rozpędził się i skoczył. Trzymał mnie mocno, gdy nasze ciała zetknęły się z wodą, jakby bał się mnie puścić. Wstrzymałam oddech tuż przed tym, jak moja głowa się zanurzyła. 
Woda otaczała mnie zewsząd, mocząc mi ubranie i włosy. Ashton wreszcie mnie puścił, więc wypłynęłam na powierzchnię, machając rękami i nogami. Gdy moja głowa się wynurzyła, zaczerpnęłam gwałtownie powietrza. Po chwili obok mnie pojawiła się roześmiana twarz Irwina. 
-Padło ci na mózg?! - wrzasnęłam, a on wyszczerzył zęby w olśniewającym uśmiechu. - Idiota!
-Daj spokój, było fajnie. - odparł swobodnie. Prychnęłam i popłynęłam do brzegu. Kretyn. Idiota. Frajer. Czego nie rozumiał w słowie "nie"? Byłam cała mokra, a w jaskini było zimno. Czułam na skórze gęsią skórkę. 
Wreszcie moje stopy mogły dotknąć podłoża, więc zaczęłam powoli wychodzić z wody. Nagle poczułam uścisk na nadgarstku. Odwróciłam się i zobaczyłam Ashtona, który wciąż miał uśmiech na twarzy. 
-Puść mnie. - zażądałam naburmuszona, a on tylko pokręcił głową. Zacisnęłam usta i odwróciłam się, by odejść, gdy Irwin szarpnął za mój nadgarstek, a ja straciłam równowagę. Poleciałam do tyłu, ale nieoczekiwanie złapały mnie silne ramiona. 
Odwróciłam się wściekła w stronę Ashtona i już miałam na niego nawrzeszczeć, ale widząc jak blisko mnie się znajduje, zamilkłam. Uśmiech powoli zniknął z jego twarzy, a oddech przyspieszył. Ciągle trzymał mnie w ramionach, a jego twarz dzieliło od mojej zaledwie kilka centymetrów. Był blisko, za blisko. 
-To się robi niebezpieczne. - szepnął, a jego ciepły oddech owiał mi twarz. 
-Co? - zapytałam wytrącona z równowagi. Przymknęłam lekko powieki. 
-To. - wyszeptał i pocałował mnie. Zadrżałam, gdy nasze usta połączyły się. Zacisnęłam dłonie na jego koszulce, a on przyciągnął mnie bliżej do siebie, zmniejszając między nami dystans tak, że pomiędzy naszymi ciałami nie było już wolnej przestrzeni. Przez materiał mokrej koszulki czułam bijące od niego ciepło i przyspieszone bicie serca. 
Nie chciałam przestawać. Nie chciałam wracać do szarej codzienności. Nie chciałam kończyć tej chwili. Boże, co ja wyprawiam?! Całuje się z porywaczem, być może mordercą, człowiekiem, który nie ma uczuć.. Ale w głębi duszy wiedziałam, że to nieprawda. Wiedziałam, że Ashton Irwin był po prostu zagubionym nastolatkiem, człowiekiem, który zboczył ze swojej życiowej ścieżki, wkraczając na ciemną drogę, z której nie da się samemu wrócić. Ale może gdyby ktoś mu pomógł? 
Westchnęłam cicho z ustami na ustach Ashtona, gdy jego dłonie przesunęły się po moim ciele, powodując rozkoszne dreszcze, które rozchodziły się po mojej rozpalonej skórze. Wplątałam dłonie w jego mokre włosy, a on delikatnie pogładził mnie do policzku. 
Czułam się tak bezgranicznie szczęśliwa, bezpieczna i wolna. Irwin całował mnie zachłannie, jakby nigdy nie miał dość. Choć może tak właśnie było, bo ja czułam się podobnie. Jego dłonie były wszędzie. Błądziły po moim ciele, a przez mokry materiał koszulki czułam się tak, jakby dotykał nagiej skóry.
Nagle odsunął się ode mnie, dysząc ciężko. Ja także dyszałam, wpatrując się w jego zdezorientowaną twarz. Miał lekko opuchnięte wargi od pocałunków, rozczochrane włosy i zamglone spojrzenie, a na policzkach rumieńce. Byłam ciekawa, czy wyglądam na tak samo zdezorientowaną jak on. 
-O kurwa. - wykrztusił wreszcie, a ja bałam się, że to był tylko jakiś żart. Że teraz odtrąci mnie, zostawi i wyśmieje. Ale nagle na jego twarz wpłynął szeroki uśmiech. Nie ten drwiący, tylko całkowicie szczery. 
Przyciągnął mnie do siebie i delikatnie pocałował. Uśmiechnęłam się z ustami na jego ustach, szczęśliwa jak nigdy dotąd. 


* * * 


Siedzieliśmy w aucie i jechaliśmy w stronę "domu". Ashton trzymał mnie za rękę, wywołując tym u mnie uśmiech, który nie chciał zejść mi z twarzy. Chłopak zerkał na mnie co chwilę, uśmiechając się lekko, zadziornie. 
Od kilku minut milczeliśmy, gdy nagle Ashton poderwał się z miejsca, patrząc we wsteczne lusterko i klnąc głośno. Spojrzałam na niego z przestrachem. 
-Co się dzieje? - zapytałam roztrzęsionym głosem. 
-Jadą za nami. - warknął ostro. Mimo iż jego złość nie była skierowana na mnie, przestraszyłam się i zamilkłam. 
Nie ważyłam się ruszyć, gdy Ashton przyspieszył gwałtownie, wyprzedzając inne auta i jadąc jak kompletny wariat. Wjechał na jakąś boczną drogę, prowadzącą do lasu. Zerknęłam w lusterko i zobaczyłam za nami czarne auto. Nie znałam się dobrze na samochodach, ale wydawało mi się, że to BMW.
-Ashton, on nas dogania. - pisnęłam, czując strach uciskający mi pierś. Chłopak znów zaklął i przyspieszył, a mnie zrobiło się niedobrze. Wjechaliśmy na jakieś wzniesienie, a droga rozciągająca się przed nami nie miała barierek. Spojrzałam w lusterko, ale BMW nie było. 
-Ashton.. - nie dokończyłam, bo tuż obok nas pojawił się czarny samochód. Uderzyło w nas z boku, a Irwinem szarpnęło i po chwili stracił panowanie nad kierownicą. 
Auto wypadło z drogi, a ja jak w zwolnionym tempie widziałam jego lot i zbliżające się drzewa. Uderzyłam głową o szybę, gdy auto zderzyło się z pierwszym drzewem. Oślepiający ból rozlał się po mojej głowie i szedł dalej. Szarpnęło mną, a potem coś huknęło i poczułam rozrywający ból w klatce piersiowej. Usłyszałam krzyk, który wydobył się z mojej piersi. 
Ręka Ashtona mnie puściła, a ja do tej pory nie zdawałam sobie sprawy, że mimo całego zamieszania, chłopak ciągle mnie trzymał, jakby to miała być jego obietnica. Obietnica, że mnie ochroni. Że wyjdziemy z tego cało. Teraz, gdy mnie puścił, obietnica przestała mieć znaczenie. 
To był koniec.  
Nic już nie widziałam.
Nic nie słyszałam.
Nic nie czułam. 
Otoczyła mnie milcząca ciemność.






12 ROZDZIAŁ ♥
I jak się wam podobał?
Przyznam się, że mi (autorce penguin) niezbyt spodobała się część napisana przeze mnie
Ale autorka curly podniosła mnie na duchu i powiedziała, że mi wyszło ahah
Nie zdziwi was pewnie to, że jednak najważniejsze zdanie do powiedzenia macie WY! 
Więc piszcie w komentarzach opinie itp. 
Sprawy organizacyjne:
W najbliższym czasie będziemy zmieniać wygląd tego bloga, więc nie zdziwcie się jak pewnego pięknego poraneczka albo wieczorku, wejdziecie sobie na Revenge i będzie wyglądał zupełnie inaczej :D
Druga wiadomość to taka, że jest wolny roleplayer Nicole, więc jeśli ktoś chciałby takowym kontem być, prosimy o zgłoszenie to jednej z autorek :)
Jeżeli chcecie bliżej poznać autorki, to można pisać na twitterze
penguin --> @awhhmy5sos
curly --> @awhmythevamps 
Jeszcze raz dziękujemy za wszystko, gdyby nie wy, nie miałybyśmy dla kogo pisać :) kochamy was xxx

Do następnego! 
Papa x 

piątek, 4 lipca 2014

Rozdział 11

Luke: 

Krzątałem się po kuchni, w poszukiwaniu ścierki, jak palant. Nawet głupiej herbaty nie potrafiłem sobie sam zrobić. Oczywiście było to spowodowane moim roztargnieniem a nie debilizmem. Złapałem za róg szmatki zwisającej z górnej półki i zacząłem wycierać mokrą plamę na podłodze. Byłem wściekły na wszystko ale szczególnie na siebie. Gdybym był lepiej zorganizowany nie mielibyśmy tyle kłopotów co dotychczas. Niestety z dnia na dzień przybywało ich coraz więcej. 
Michael do tej pory nie wrócił. Zastanawiałem się co robi tyle czasu na mieście. W głębi duszy miałem nadzieję, że znalazł kolejny trop lub, co ciekawsze, okazało się że niejaki Bell naprawdę istnieje. 
Wziąłem łyk ciepłej herbaty i spojrzałem za okno. W głębi rozchodził się piękny krajobraz a w tle zachodziło słońce, barwiąc niebo różnymi kolorami. Uwielbiałem ten stan kiedy chociaż przez chwilę miałem spokój i czas tylko dla siebie i swoich myśli. 
-Hemmings! 
Niestety ten stan, zawsze szybko się kończył. 
-Hemmings, obsrańcu! -z przedpokoju słychać było wytrąconego z równowagi Michaela. 
Odłożyłem herbatę na stół i obojętnie wyszedłem z kuchni. 
-Witaj przyjacielu -przystanąłem kilka kroków przed nim i uśmiechnąłem się delikatnie -cieszę się tak samo jak ty, że w końcu się widzimy.
Chłopak obleciał mnie przerażonym spojrzeniem od stóp do głów.
-Luke, nie żebym się o ciebie martwił czy coś, ale co brałeś? -zapytał.
-Nic -zaśmiałem się -dobra mów co się dzieje. 
Clifford wyminął mnie zręcznie z prawej i ruszył w stronę kanapy w salonie. 
-Siadaj -powiedział energicznie i zakasał rękawy -no szybko!
Posłusznie wykonałem jego polecenie. Nie dlatego, że go słuchałem ale dlatego, że widziałem że zapowiada się niezła historia.
-No więc tak -zaczął -Bell. Patrick Bell...
Przerwał, nerwowo grzebiąc w kieszeniach spodni. Po chwili wyjął coś w rodzaju wizytówki i podał mi ją. 
-Co to jest? -zapytałem go, przewracając w rękach plakietkę.
-Chłopak z twojego snu -kontynuował -szukałem, na twoją prośbę, niejakiego Bell'a. Knypek wyglądający na 17 lat z marną posturą. Oto on. Istnieje.
Spojrzałem na wizytówkę, którą trzymałem w ręce. 
Faktycznie. 
Wyglądał trochę jak dowód osobisty, lecz posiadał inne dane. 

Imię: Patrick
Nazwisko: Bell
Wiek: 17
Kolor oczu: piwne
Wzrost: 1,75
     Stanowisko: chłopak na wysyłki

Agrafką doczepione było zdjęcie chłopaka. O mało co nie wydałem z siebie okrzyku zaskoczenia. To był on. Nieznajomy z mojego snu. Taka sama twarz. 
Odłożyłem plakietkę delikatnie na stolik i wypuściłem z siebie powietrze, zdając sobie sprawę, że przez jakiś czas trzymałem je w sobie. 
-Stanowisko: chłopak na wysyłki? -zapytałem Michaela nie do końca rozumiejąc co to znaczy.
-Coś w rodzaju służącego -odpowiedział -będą chcieli kawusię to im zrobi. Będą chcieli pieniądze to im da. Rozumiesz? 
-Mhm -mruknąłem -no dobrze, dziękuję za...
-Czekaj! -przerwał mi -nie skończyłem z opowiadaniem. 
Spojrzałem na rozradowaną twarz przyjaciela. Wyglądał dziwnie z tym wielkim uśmiechem na twarzy i błyszczącymi oczami. Jakby planował gwałt na mnie. Straszne. 
-Gdy szukałem tych informacji, natrafiłem na ich siedzibę -gdy to mówił, jego oczy jeszcze bardziej błyszczały -zakradłem się tam i przystanąłem koło jakichś drzwi gdy usłyszałem, że ktoś z kimś rozmawia. 
Wyprostowałem się na kanapie i usiadłem na jej brzegu.
-Rozmawiali jacyś dwaj faceci -ciągnął -najpierw mówili, że planują jakieś spotkanie z szefami. Później mówili o zimnej herbacie a potem zaczęli mówić o Michelle...
-Co?! -przerwałem mu i stanąłem na równe nogi -co mówili?!
-Właśnie miałem zamiar opowiedzieć ale mi przerwałeś -Michael uśmiechnął się ironicznie -jeden z nich był tej nocy pod jej oknem.
Z trudem przełknąłem ślinę i czułem jak nogi uginają się pod moim własnym ciężarem.
-Mówił, że najpierw trzeba trochę dziewczynę nastraszyć przed śmiercią -kontynuował -chcą żebyś żałował, że wprowadziłeś ją w swoje środowisko. Ogólnie rzecz biorąc, nie kłamali z tym, że ją zabiją. 
Słowa Michaela pojawiały się w mojej głowie jak okropny koszmar. W uszach mi szumiało i czułem się jakbym zaraz miał zemdleć. 
-Na twoim miejscu zacząłbym akcję jak najszybciej -mówił -nawet teraz. 


***


-Wciąż nie mogę uwierzyć, że jedziemy tam bez żadnego planu i przygotowania -odburknąłem, siedząc na miejscu pasażera podczas gdy Michael prowadził samochód. 
-Słuchaj -zaczął -wiesz jaki jest problem. Życie Michelle jest teraz na włosku. Szczerze? To mam w dupie tę dziewczynę ale nie zamierzam patrzeć jak niewinna osoba umiera... Za nas.
Przełknąłem głośno ślinę i niechętnie uświadomiłem sobie, że w moich oczach pojawiły się łzy. Odwróciłem głowę w stronę szyby i starałem się, jak najszybciej dojść do siebie. 
-Oni grozili, że zabiją również was -powiedziałem po długiej ciszy -pamiętasz co mówił ten gościu którego ostatnio zabiłem? 
-Pamiętam -warknął -ale słuchaj... Nie jesteśmy idiotami. W każdym razie nie aż tak wielkimi. Damy radę. 
Michael odwrócił się w moją stronę i posłał mi szczery uśmiech. Odwzajemniłem go i szczerze, ucieszyłem się, że przyszło mi z nim pogadać tak od serca. 
-A tak właściwie to gdzie my dokładnie jedziemy? -zapytałem -chodzi o adres.
Chłopak zaczął grzebać w kieszeniach spodni, prowadząc przy tym samochód jedną ręką. Po chwili wyciągnął zmiętą kartkę i rzucił mi ją. 
-Baker Street 97 -przeczytałem na głos -to na drugim końcu miasta.
Michael spojrzał na mnie i uśmiechnął się cwaniacko. Przerzucił bieg i mocniej nacisnął na pedał gazu. Silnik zawarczał w głuchej ciszy i pomknęliśmy szybko ciemnymi ulicami Sydney.


***



Zaparkowany samochód stał w ciemnym zaułku, niewidoczny dla przechodniów. Stałem oparty o ścianę budynku, czekając aż Michael upewni się, że alarm samochodowy jest wyłączony. 
-To tam -chłopak powiedział cicho wychodząc z zaułku i kiwnął głową w stronę starego domu.
Serce podeszło mi do gardła. 
Nie. To nie może być prawda. Przede mną widniał obraz budynku, którego widziałem w koszmarze. Brzydkie ściany z których schodziła farba i wielkie, drewniane drzwi. 
-Luke, co ci jest? -zapytał mnie Michael -wyglądasz jakbyś zobaczył ducha. 
Zbyłem słowa przyjaciela i ruszyłem chodnikiem w stronę domu. Clifford jeszcze przez chwilę stał w tamtym miejscu, lecz po chwili mnie dogonił. 
Podniosłem rękę by pchnąć ciężkie drzwi. Gdy dotknąłem dłonią zimnego drewna, zawachałem się.
-Tak właściwie to co my mamy zamiar zrobić? -zapytałem, dopiero teraz zdając sobie sprawę, że nie mieliśmy planu nawet na rozmowę.
-Zapytamy się czego chcą -szepnął, bojąc się, że ktoś nas może usłyszeć -poprosimy żeby nie zabijali dziewczyny. 
Oderwałem dłoń od drzwi.
-Jasne -zacząłem drwiąco -a oni się bez problemu zgodzą i dadzą nam czekoladki w prezencie na przeprosiny. 
Michael wywrócił oczami i pchnął drewniane drzwi. Weszliśmy ostrożnie do środka, zamykając drzwi za sobą. Ruszyliśmy ciemnym korytarzem. Starałem się lekceważyć ręce, które trzęsły mi się ze zdenerwowania. To jest ten dom z mojego koszmaru. Identyczny. 
A co jak usłyszę krzyk dziewczyny? Co jak wejdę do któregoś z pokoi i ujrzę w nim Michelle przywiązaną do krzesła? Co jak dam się nabrać i ona umrze? 
Nie. Nie myśl o tym Hemmings. Przecież to nie możliwe. Michelle jest w domu. Cała i zdrowa. Na pewno.
-Stój -Michael złapał mnie za nadgarstek i pociągnął w swoją stronę -słyszysz?
Przystanąłem obok ciemnowłosego i zacząłem nasłuchiwać. 
-...dziewczynę i potem pójdzie jak po maśle -nieznajomy głos zaśmiał się a po chwili słychać było odgłos przypominający klepanie po plecach.
-Hemmings na pewno zostanie wytrącony z równowagi jak zabijemy jego laskę -teraz mówił ktoś inny -nie będzie już myślał racjonalnie i bardzo szybko dopadniemy jego, jak i jego przyjaciół -zaśmiał się -zaczyna się robić bardzo przyjemnie.
Złość zawrzała we mnie i obudziła chęć zabicia ich wszystkich. Zacisnąłem pięści i wziąłem głęboki wdech i wydech. 
-Idziemy -zwróciłem się do Michaela i ruszyłem w stronę drzwi z których dochodziły głosy.
Szliśmy szybko lecz staraliśmy się nie wydobywać żadnych dźwięków. Chcieliśmy ich zaskoczyć. 
Nie zatrzymując się, chwyciłem za klamkę drzwi i mocno je pchnąłem. Ujrzałem dwóch mężczyzn w pokoju, który najprawdopodobniej robił za salon. Brudna, zielonkawa kanapa osadzona na środku pokoju. Mały stolik do kawy, ledwo trzymający się na nogach oraz mały, stary telewizor. 
-Co do...? -mężczyźni zerwali się z kanapy i z przerażeniem w oczach obserwowali mnie i Michaela. 
-Mamy sprawę -rzucił ostro Clifford, wyprzedzając moje słowa. W ręce trzymał rewolwer i celował nim w oprychów. Nie miałem pojęcia kiedy zdążył go wyjąć. -podnieście ręce do góry. 
Faceci spojrzeli na siebie pytająco a po chwili wypełnili polecenie. Michael podszedł do nich i zaczął przeszukiwać ich kieszenie. 
Stałem w progu i obserwowałem całe to zajście z podziwem. Nie spodziewałem się tego po Michaelu. 
Po chwili chłopak odszedł od nich i wrócił z powrotem na miejsce obok mnie. 
-Co robiliście ostatniej nocy pod oknem dziewczyny? -zapytał Michael, przy tym zupełnie wykluczając mnie z gry. 
-Niby dlaczego mamy wam to powiedzieć? -jeden z mężczyzn zaśmiał się i splunął śliną na ziemię. 
Michael zaczął grzebać w kieszeni i po chwili wyciągnął pistolet. 
-Łap -mówiąc to, rzucił mi broń i podszedł do jednego z nich przykładając pistolet do skroni. 
Ja stałem ciągle w tym samym miejscu, obserwując całą tą sytuację z boku. W razie gdyby któryś chciał zwiać, ja mam "władzę" nad wszystkim i mogę wystrzelić do każdego z nich. 
-Więc, co robiliście pod tamtym oknem? -wysyczał Michael mocniej ściskając broń.
-A jak myślisz? -wychrypiał jeden z nich drżącym głosem -dostaliście ostrzeżenie, że zabijemy wszystkich przyjaciół Hemmingsa. Właśnie dopełniamy obietnicy. 




Michelle:

Z wahaniem otworzyłam drzwi swojego pokoju i rozejrzałam się po korytarzu. Wczoraj wieczorem Calum powiedział, że jeśli zechcę, to mogę wyjść i poszukać jego, by mógł mnie oprowadzić po tym wielkim domu. Tak więc postanowiłam wykorzystać jego propozycję, ale coś w mojej głowie mówiło mi, że to się źle skończy. Prawdę mówiąc obawiałam się Michaela. Gdyby zobaczył mnie poza moją sypialnią, na pewno nie skończyłoby się to dobrze. Zadrżałam na samą myśl o tym, ale szybko się otrząsnęłam i odpędziłam te i inne myśli. 
Nieśmiało wyszłam z pokoju i zamknęłam za sobą drzwi. Na palcach ruszyłam jasno oświetlonym korytarzem, rozglądając się dookoła. Minęłam kilka pokoi i skierowałam się w stronę schodów prowadzących prawdopodobnie na parter. Mój pokój znajdował się chyba na drugim piętrze. 
Gdy doszłam do schodów i zaczęłam powoli schodzić w dół, do moich uszu dobiegły jakieś głosy, a po chwili czyjś śmiech. Skierowałam się w tamtą stronę. Im bliżej byłam, tym głosy nabierały wyraźniejszego brzmienia. Rozpoznałam głos Caluma i Ashtona. Luke'a i Michaela nie słyszałam. Poczułam lekkie rozczarowanie z nieobecności Hemmingsa, ale je od siebie odpędziłam. Przyszłam do Caluma, nie do Luke'a.
Pokój, w którym przebywał Hood i Irwin okazał się kuchnią. Ashton siedział zgarbiony przy stole i śmiał się z czegoś, trzymając w dłoniach kubek z parującą herbatą. Calum stał do mnie tyłem i sądząc po chlupocie wody, chyba zmywał naczynia. 
Nieśmiało wkroczyłam do kuchni, przy okazji cicho pukając we framugę drzwi. Calum odwrócił się gwałtownie, przez co talerz, który trzymał, wyślizgnął się z jego mokrej dłoni i spadł na ziemię, tym samym rozbijając się z głośnym brzękiem. 
-Kurwa mać! - syknął, a Ashton parsknął śmiechem. Zagryzłam wargę, powstrzymując uśmiech. 
-Przepraszam. - wymamrotałam, a Calum, który klął pod nosem zamilkł i posłał mi uśmiech. 
-Nic się nie stało. - zapewnił i zabrał się do sprzątania. Usiadłam obok Ashtona, a on rzucił mi przelotne spojrzenie. 
-Wyszłaś z pokoju. - mruknął. Nie było to pytanie. Skinęłam głową. - Luke chyba zabronił ci tego robić.
-Calum pozwolił mi wyjść.. - burknęłam niepewnie. 
-Ogarnij dupę, Irwin. Dziewczyna nabawi się za niedługo klaustrofobii przez ten cholerny pokój. - powiedział Hood, wciąż pochylony nad rozbitymi kawałkami talerza. 
-Żebyś ty się nie nabawił bólu dupy, po tym jak Hemmings się dowie, że pozwoliłeś jej wyjść. - warknął Ashton, a Calum, który właśnie wyrzucił szczątki talerza podniósł się i przewrócił oczami. - Mówię poważnie, zjebie. Luke chyba wyraźnie zaznaczył, że dziewczyna ma nie wychodzić z pokoju, oraz nie szukać Nicole. 
Drgnęłam i spojrzałam na Ashtona. 
-Nicole? Gdzie ona jest? Mogę się z nią zobaczyć? Proszę, tylko na 5 minut. - mówiłam rozgorączkowanym głosem, ale Irwin tylko pokręcił przecząco głową, nawet na mnie nie patrząc. Zwrócił się do Caluma, jakby mnie tu w ogóle nie było. 
-Mówiłem? Ona ma siedzieć w pokoju, czy to się jej podoba, czy nie. Czaisz co do ciebie mówię, kutasie? - syknął, a Hood pokazał mu środkowy palec. 
-Pierdol się. - mruknął i spojrzał na mnie. - Chcesz trochę pozwiedzać? 
Kiwnęłam głową, a Calum wyszedł z kuchni. Zanim ruszyłam za nim, spojrzałam jeszcze raz na Ashtona, który właśnie brał łyk herbaty. Chłopak spojrzał na mnie z ukosa, a napotykając mój wzrok uniósł brwi w pytającym geście. 
-Jak ona się czuje? - zapytałam cicho, a on westchnął. Najwyraźniej nie miał ochoty ze mną rozmawiać. Już miałam wstawać, gdy chłopak odezwał się niechętnie.
-Dobrze. Dałem jej kilka moich książek, by poczuła się lepiej. Chyba zadziałało. Lubi czytać? - zapytał, a ja uśmiechnęłam się lekko. Nicole uwielbiała książki. Wszystkie, nie ważne jaki gatunek, nie ważne jaki autor, nie ważne jaki tytuł. Skinęłam głową, przypominając sobie jej stary pokój, w którym było pełno książek. Ja wolałam muzykę. Ją można było zobaczyć z książką, mnie ze słuchawkami w uszach. 
Ashton westchnął i wstał, dopijając herbatę. Umył kubek, schował go i skierował się do drzwi. Nim wyszedł, spojrzał na mnie przelotnie i dodał:
-Nie martw się zbytnio. Pilnuje jej. - skinęłam głową, czując ulgę.
-A co ona teraz robi? - zapytałam. Myślałam o tym, gdzie ją trzymają. Miałam nadzieję, że nie w piwnicy. 
-Chyba śpi. Przynajmniej spała, gdy byłem u niej dziesięć minut temu. - odparł i wzruszył ramionami, po czym wyszedł z kuchni. Westchnęłam cicho, czując wdzięczność do Irwina, mimo iż nie do końca mu ufałam. W drzwiach pojawiła się głowa Caluma.
-Idziesz? - zapytał, a ja skinęłam głową i wyszłam z kuchni. 


* * *


Leżałam na łóżku i wpatrywałam się w sufit. Było już ciemno, gdy wróciłam ze zwiedzania. Calum pokazał mi cały dom, przy tym zabawiając mnie rozmową i dowcipami. Nie narzucał mi się, nie całował, nie przytulał, chyba, że dałam mu znać, że właśnie tego chcę. Jego pocałunki były delikatne i przypominały dotyk skrzydeł motyla. Uśmiechnęłam się na samo wspomnienie i poczułam rumieniec wpływający na moją twarz. Nagle usłyszałam pukanie do drzwi. 
Mój uśmiech się poszerzył. Skoczyłam na równe nogi i podbiegłam do drzwi. Za nimi stał oczywiście Calum. Dłonie miał w kieszeniach, a na ustach gościł mu lekki uśmiech. Jego oczy zabłysły, gdy mnie zobaczył. 
-Wchodź. - powiedziałam, robiąc mu miejsce. Gdy wchodził do pokoju odwrócił się i pocałował mnie w policzek, na co ja oczywiście zaczerwieniłam się jak kompletna idiotka.
-Przespacerujemy się? - zapytał, patrząc na mnie błyszczącymi oczami. Uniosłam brwi, nie wiedząc o co mu chodzi. Jednak po chwili poczułam ścisk niepewności i strachu w piersi. Przypomniał mi się ten koleś spod mojego okna. Zagryzłam wargę i spojrzałam na Hooda. 
-No nie wiem.. A ten koleś.. - zaczęłam niepewnie. Oczywiście powiedziałam Calumowi o tamtym incydencie. Drgnął wtedy i podszedł do okna, a po chyba 5 minutach ciszy przytulił mnie i powiedział, że nic mi nie grozi. Poczułam się przy nim bezpiecznie. 
Chłopak potrząsnął głową. 
-Nie będziemy spacerować na zewnątrz. - wyjaśnił, a na jego oczy ciskały wesołe iskierki. 
-Co? - nie rozumiałam. - Ale po domu już chodziliśmy. 
Zaśmiał się i złapał mnie za rękę, tym samym wyciągając z pokoju. Zamknął za nami drzwi i zaczął iść korytarzem, ciągnąc mnie za sobą. Wyrównałam z nim krok, ale nie puściłam jego ręki. Uśmiechnął się lekko, nie patrząc na mnie.
-Gdzie idziemy? - zapytałam, gdy przemierzaliśmy korytarze, a po chwili zaczęliśmy wchodzić po jakiś schodach na górę. 
-Zobaczysz. - odparł tylko. Sapnęłam ze zniecierpliwieniem. Nie lubiłam nie wiedzieć o co chodzi, ale posłusznie szłam za Hoodem. Chłopak uśmiechał się coraz szerzej, a ja patrzyłam na niego z uniesionymi brwiami. 
-Wyglądasz jak wariat. - powiedziałam, a on zaśmiał się. 
-Wariaci są spoko. - rzucił wesoło. Może coś brał? Nie miałam pojęcia, ale wyglądał jakby był na haju. Przeszliśmy przez dwa pokoje, kolejny korytarz i dotarliśmy do małej drabinki prowadzącej do klapy w suficie. Calum zrobił mi miejsce i wyszczerzył zęby w uśmiechu.
-Panie przodem. - zamrugałam zaskoczona, nie ruszając się z miejsca. 
-Chcesz mnie zamknąć na dachu i zgwałcić? - zapytałam, ale po chwili poczułam się źle. Nicole prawie została zgwałcona. Nie powinnam z tego żartować. 
-Chciałabyś. - odparł, uśmiechając się. - No, dalej. 
Posłusznie weszłam na drabinkę i zaczęłam piąć się w górę. Calum połaskotał mnie po nodze, przez co o mało nie dostałam zawału. Rzuciłam mu wściekłe spojrzenie przez ramię, a on tylko mrugnął do mnie zalotnie. 
Odwróciłam się szybko, by ukryć uśmiech. On był taki uroczy. Zagryzłam wargę, pnąc się wyżej, aż w końcu moje palce dotknęły chłodnej klapy. Pchnęłam ją, a moją twarz owiał wiatr. Spojrzałam zaskoczona na Caluma, a on tylko kiwnął głową w zachęcającym geście, więc wspięłam się wyżej, by już po chwili znaleźć się na zewnątrz. Na niebie świecił księżyc, a gwiazdy mrugały do mnie przyjaźnie. Rozejrzałam się zdezorientowana i zdałam sobie sprawę, że jestem na dachu. O cholera jasna ten kretyn wyprowadził mnie na dach! Hood stanął obok mnie, też się rozejrzał, po czym utkwił we mnie wzrok. 
-Calum co my tu.. - przyłożył mi palec do ust i nachylił się, by pocałować mnie w czoło. Następnie uśmiechnął się szeroko. 
-Zamknij oczy. - zażądał. Uniosłam brwi, ale po chwili spełniłam jego polecenie. Poczułam jego ciepłe dłonie na ramionach. - Tylko nie podglądaj, bo cię zrzucę. 
-A jak duża jest odległość między dachem a ziemią? - zapytałam, gdy Hood delikatnie mnie pchnął, zmuszając do marszu. 
-Bardzo duża. - odparł, a w jego głosie słyszałam śmiech. 
-No to ja może rzeczywiście nie będę podglądać. - oświadczyłam. Zaśmiał się, prowadząc mnie nie wiadomo gdzie. Nagle się zatrzymaliśmy, a ja poczułam jego ciepły oddech przy uchu. Zadrżałam mimowolnie. 
-Możesz już patrzeć. - szepnął. Uchyliłam powieki, a po chwili otworzyłam je bardzo szeroko. Przede mną był rozłożony koc, a na nim pełno jedzenia i picia. Dookoła były porozrzucane lampki choinkowe, których blask w ciemności był wręcz magiczny. Między jedzeniem były poustawiane świeczki, które dodawały całemu miejscu uroku. 
Odwróciłam się do Caluma, niczego nie rozumiejąc. Patrzył na mnie z uwagą, a w jego oczach czaiło się oczekiwanie. Widząc moje spojrzenie zachmurzył się nieco. 
-Mówiłaś mi dzisiaj, gdy zwiedzaliśmy dom, że chciałabyś urządzić piknik w jakimś dziwnym miejscu. Miałem nadzieję, że to ci się spodoba. - dodał bardzo cicho. Nagle zrozumiałam. Uśmiechnęłam się szeroko i rzuciłam na Caluma. Otoczyłam jego szyję ramionami i wcisnęłam twarz w zagłębienie między jego szyją i obojczykiem. 
-Bardzo mi się podoba. Jezu, dziękuję. - wyszeptałam, a on przygarnął mnie do siebie, nie pozostawiając między nami jakiejkolwiek wolnej przestrzeni. 
Przypomniałam sobie naszą rozmowę, gdy zwiedzaliśmy. Calum zapytał mnie jakie jest moje marzenie. Odparłam, że chciałabym zrobić piknik w jakimś dziwnym miejscu. Hood wyglądał wtedy na zaskoczonego. Powiedział, że wyobrażał sobie, że powiem coś w stylu "znaleźć miłość" lub "kupić kota". Uśmiechnęłam się szerzej na to wspomnienie. Spełnił je! Spełnił moje marzenie! Odsunęłam się od niego i skradłam mu pocałunek. Poczułam jak uśmiecha się z ustami na moich ustach. 
-Głodna? - zapytał, gdy już się od siebie odsunęliśmy. Spojrzałam na rozłożone jedzenie i poczułam burczenie w brzuchu. 
-Jak wilk. - przyznałam, a on uśmiechnął się i chwyciwszy mnie za rękę, pociągnął w stronę koca. Usiedliśmy, a nocny wiatr rozwiał mi włosy. Przymknęłam oczy, gdy poczułam zapach jedzenia. 
Calum wyciągnął z koszyka stojącego na krańcu koca dwie puszki coli. Podał mi jedną, a ja wzięłam ją i spojrzałam na niego z zapytaniem. 
-Wypijemy toast? - zapytał, a ja zaśmiałam się. 
-Jakie to romantyczne. - powiedziałam, powstrzymując chichot. Uśmiechnął się szeroko. 
-Miałem kupić wino, ale nie chciało mi się jechać do sklepu. Chciałem, by Irwin pojechał, ale powiedział, że jak jeszcze raz poproszę go o taką głupotę, to skopie mi dupę. - wzruszył ramionami, a ja zaśmiałam się głośno. 
-Rozumiem. - uśmiechnęłam się do niego szeroko. - Niech będzie cola. 
Uniósł swoją puszkę, więc zrobiłam to samo. Spojrzał na mnie nieśmiało. 
-Za nas? - zasugerował, a ja poczułam gorąco w piersi. Zagryzłam wargę, powstrzymując uśmiech. On jednak wpłynął na moją twarz, tym samym sprawiając, że Hood także nieśmiało się uśmiechnął. Zbliżyłam moją puszkę do jego i stuknęłam w nią. 
-Za nas. 







Jak się podoba rozdział 11? :D
Wiem, że bardzo długo na niego czekaliście ale mamy nadzieję, że nie żałujecie.
Ogłoszenie, które znowu może sprawić, że się na nas wkurzycie:
Kolejnego rozdziału możecie się spodziewać po 20 lipca, ponieważ druga autorka jedzie na wakacje.
Przepraszamy, ale wciąż was kochamy! :)

Dziękujemy za ponad 15000 wyświetleń!
Witamy także nowych obserwatorów! :)
Przypominamy o koncie @RevengeFF na twitterze.
Liczymy na komentarze i szczerą opinię!
Do następnego,
Papa xxxx